Zaznacz stronę
Wiecie, że są ludzie, którzy nie lubią świąt? Chyba nawet wiem dlaczego. I na kilku mam sposób. Żeby jednak polubili.

W mojej własnej rodzinie większość za świętami nie przepada. Ja sama przez jakiś czas miałam z nimi problem, bo z religią mi zdecydowanie nie po drodze, a to raczej religijne święta. Raczej, bo ostatnimi laty, bardziej handlowe. Skoro inni się nie przejmują, ja wzięłam je sobie, jako rodzinne. Lubię je w zasadzie dzięki Dziadkom. Babcia i Dziadek obchodzili je z wdziękiem. Przynajmniej w czasach, kiedy ja ich znałam. Może dlatego, że byli już dziadkami. Emerytami. Nie musieli godzić sprzątania z pracą, a gotowania i pieczenia z opieką nad plączącymi się pod nogami dziećmi. Przychodziłam do nich pomagać w pieczeniu pasztetu, a w wigilię od rana ustawiałam z Babunią stroiki i nakrywałam stół. Rozkładałam malutkie świerkowe gałązki obok każdego nakrycia. Podziwiałam uroczystość ciemnozielonych igiełek na śnieżnej bieli obrusu. Dziś, kiedy zamknę oczy, widzę Edzia trącego chrzan i Terenię w fartuszku, wałkującą ciasto na uszka i pierogi – tak cieniutkie, że nie wiem do dziś, jak udawało nam się je lepić. Nieostrożny ruch, wystająca z farszu krawędź kawałka smażonej cebuli i wszystko rwało mi się w strzępy. Ale nie jej. Innych Edzio by nie zjadł, więc ona te pierogi zawsze takie – spowity w mgiełkę ciasta pierogowy farsz.

Sama wigilia za to była zawsze rozczarowaniem. Bo oprócz dziadków (i nas-dzieciaków), mało kto przy stole miał dobry humor. Mimo, że przychodziliśmy w zasadzie „na gotowe”, a w drodze powrotnej targało się jeszcze paczuszki z ciastem i słoiczki z innymi świątecznymi smakołykami od babci.

W tym roku tego nie ma

Upiekłam tylko babciny piernik. Po raz pierwszy sama. I schab, bo go uwielbiam. Minione święta były ostatnimi z Babcią. Gdybym wtedy wiedziała, wykorzystałabym ten czas inaczej. Lepiej. Ale nie wiedziałam. Nie starałam się zatrzymać w pamięci poszczególnych kadrów z jej obecności. Nawet na zdjęciach jest w tle z innymi dorosłymi, bo na pierwszym planie królują dzieci. Zapamiętam je jednak jako ostatnie z epoki. Bo w mojej rodzinie takich świąt nie będzie. Nawet nie będę się starała kopiować tego, co dla mnie nieosiągalne. Z kilku powodów.

Nie było tak różowo

Była sałatka jarzynowa i z ananasem. Był karp smażony, ryba po grecku i śledzie. Był barszcz czerwony i z grzybów. Była cała masa wigilijnych przysmaków. Było też zmęczenie. Frustracja. I wzajemne żale o to, że ktoś zrobił więcej, ktoś inny mniej, a jeszcze ktoś włożył rozciągnięty golf, zamiast eleganckiej koszuli. Albo włożył tę koszulę i się w niej męczył. I co roku kilka nietrafionych prezentów pod choinką. Sytuację ratowała tylko Tereska z ciastami i Edzio ze swoją pogodą ducha. Poza tym…

Mój mąż nie lubi świąt

I w zasadzie nigdy nie lubił. Kojarzą mu się z nudą, potrawami, za którymi w większości nie przepada i siedzeniem przed telewizorem. Jako dzieciak musiał je obchodzić, ale teraz jest przecież dorosły. Wkurza się więc na moje sprzątanie, olewa pieczenie pierniczków i torpeduje plany dekorowania mieszkania. Dodatkowo wnerwia go ta cała przedświąteczna sraczka: korki na mieście, tłumy w sklepach, kolędy od pierwszego listopada. I jeszcze hipokryzja, jaką widzi u wielu w ostentacyjnym przeżywaniu religijności raz w roku. Otwarcie wyznał mi to dopiero w tym roku, kiedy w końcu na spokojnie zapytałam dlaczego mam wrażenie, że wkurzają go te wszystkie miłe drobiazgi: pieczenie pierniczków, dekorowanie choinki, rozwieszanie po domu gwiazdek. On nie lubi. Zrobiło mi się przykro. Ze względu na niego. Bo skoro uznałam, że to święta rodzinne, to chciałabym, żeby tata moich dzieci też czerpał z tego czasu radość.

Moja mama też nie lubi świąt

Bo czuje wewnętrzny przymus robienia tego wszystkiego, na co nie ma ochoty. Od czterdziestu lat w grudniu tyra jak wół i wydaje kasę na coś, co wcale nie przynosi jej satysfakcji. I od kilku lat powtarza, że w zasadzie to ona wcale nie chce. Wolałaby posiedzieć w domu sama. I nic nie robić. Mamę znam na tyle, że wiem, że z tym siedzeniem samej to nie do końca prawda. I z nic nie robieniem też. Podłogi ma już pewnie dawno wylizane, a wczoraj przez telefon poinformowała, że właśnie zamówiła mięso na pasztet. Ale problem w tym, że ona ulega presji. Działa wbrew własnej woli. A mogłaby wybrać złoty środek: ubrać choinkę i upiec jedno ulubione ciasto. Ja piernik, ona sernik i już mamy dwa. I wcale nie musi wydawać fortuny na prezenty, których wybieranie zawsze ją stresowało. Jej się tylko wydaje, że musi. I dlatego nie lubi. A mogłaby polubić, gdyby stworzyła je na nowo. Dla siebie i na własnych zasadach. Albo wynegocjowanych z tymi, z którymi chciałaby je obchodzić.

Ja lubię

Lubię światełka odrywające uwagę od ciamkającej pluchy za oknami. Lubię zapach pierniczków i małe pyszczki upaćkane czekoladą. Lubię posprzątane mieszkanie i lodówkę pełną dobrego jedzenia. Frajdę pod choinką, gdy rozrywany niecierpliwymi łapkami papier odsłania przed błyszczącymi oczkami nowe skarby.

Ale w tym roku uciekłam

Zapłakałabym się w pierwsze święta bez Babuni. K. skwapliwie zabrał się za przeglądanie ofert. Jesteśmy więc teraz w krainie słońca i śmiejemy się na widok przystrojonych choinek i Mikołajów na tle palm. Przy okazji jednak postanowiłam ustalić z K. wspólną świąteczną linię na przyszłość. Nie powiemy przecież przedszkolakom, że u nas nie ma choinki, bo rodzice nie przepadają. I już wiem, czego tak naprawdę nie lubi mój mąż. Wiem też co lubi. Wiem, co lubię ja. I czego nie lubię. I wokół tego będziemy budować własną świąteczną tradycję. Dla naszych dzieci. I dla nas. Dla rodziny.

Nie będzie marnowania całego weekendu na kompleksowe szorowanie chałupy. Postaramy się to rozłożyć w czasie jak w tym roku. Bez spazmów, że okna nieumyte. Nie będzie ryby po grecku, smażonego karpia, makowca i wielu innych dań, których wielbicielami nie jesteśmy. Znajdę dla nich miejsce we wspomnieniach.

Będzie za to czas na radość

Na rodzące ją przyjemności. Udekorujemy dom. Bo ja bardzo lubię. Kupimy przemyślane prezenty. Bo on uwielbia je dawać. Upieczemy dwa pierniki z babcinych przepisów, bo każdy z nas ma ukochany. I ugotujemy dwie zupy grzybowe, bo każdy ma ukochaną. Pokroimy sałatkę jarzynową, bo lubimy ją oboje. Upiekę aromatyczny schab i karkówkę. A dla dzieci kupimy żółty ser, żeby się nie denerwować, że „tyle jedzenia pysznego, a oni nic nie chcą”. Na śniadanie zjemy jajko na miękko, które lubimy wszyscy i wybierzemy się na długi rodzinny spacer. A co parę lat wyjedziemy, tak jak teraz. Upieczemy pierniki, żeby czekały na nasz powrót i będziemy po prostu cieszyć się sobą.

Bo są rzeczy, które trzeba

Trzeba być przyzwoitym człowiekiem. Mieć cierpliwość do dzieci. Mieć cierpliwość do dorosłych. I wyrozumiałość dla siebie. Dostrzegać innych. Umieć prosić o pomoc. Jest mnóstwo rzeczy, które trzeba. Ale naprawdę nie trzeba się zamęczać, żeby zapełnić lodówkę hałdą jedzenia, którego nie da rady się później zjeść. I kupować masy nieudanych prezentów, które później będą zalegać w kartoniku na najwyższej półce. Naprawdę nie trzeba!

Chcę świąt jak w reklamach telewizyjnych

Z uśmiechem, spokojem i ulubionymi smakołykami. Bez zmęczenia, frustracji i dogryzania sobie przy stole. I w mojej rodzinie będę takie właśnie miała. Bo tutaj ja obmyślam reguły. I wymyślę takie, żeby przeszły bez veta. Za rok mój mąż z przyjemnością przyniesie mi z piwnicy pudełko z gwiazdkami 🙂 Mam nadzieję…

Radosnych świąt Wam życzę!


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂