Plany na ten rok mam bogate. Jednym z nich jest rozprawienie się z mitami pokutującymi we mnie od dzieciństwa. Sprawdzę je przynajmniej i dowiem się, czy mają podstawy do wpędzania w doliny smutku i goryczy. Idziecie ze mną?

Znacie ten stary, żydowski dowcip o Icku, któremu rabin kazał kupić kozę, bo ten się skarżył, że w izbie za mało miejsca na całą rodzinę? No to ja ten dowcip właśnie przeżywam. Pojawia się nawet koza. Zacznijmy od tego, że mam…

Cześć.
Nie wiem… naprawdę nie wiem, czy ktoś tu jeszcze jest. Bo jeśli ja Was zostawiłam, to dlaczego Wy nie mielibyście zostawić mnie?

Nie wiem kto i po co je odkrył, ale Nagrody Nobla bym mu za to nie dała. Raczej antynobla. Gdyby nie on – ten wynalazca – ludzkość byłaby pewnie duży krok do przodu. A ja w szczególności. Ale wziął i wymyślił je. Te cholery. Przeszkadzajki!

„Miłość, to nie pluszowy miś, ani kwiaty…” podśpiewuję sobie, siadając do tego tekstu. Bo rzecz będzie lekka, ale o trudnej nauce wyrażania miłości. W Dzień Matki, Dziecka, Ojca i każdy inny. Mistrzyniami w tym są na ogół kobiety. Choć nie tylko i nie zawsze. I każdy może się tego nauczyć 🙂

Jak one to robią? – zastanawiałam się wielokrotnie, myśląc o blogerkach z trojgiem małych dzieci. No jak? Spróbowałam sama i jakoś szło. A potem przestało iść. I już chyba wiem jak. W tym poście będę się trochę żalić, a trochę kajać.

Był sobie mały chłopiec. I była sobie jeszcze mniejsza dziewczynka. A także ich mama. Chłopiec i dziewczynka nie bardzo chcieli jeść wszystko, co mama im dawała. A ona sama stresowała się karmieniem swoich skarbów. Aż przeczytała wywiad z pewnym profesorem, który bardzo jej pomógł mówiąc o czymś oczywistym, o czym rodzice często zapominają.

Mam ostatnio kiepski czas. Przednówek zawsze jest dla mnie trudny, a z zarwanymi przez niemowlaka nocami – podwójnie. Rozgrzebane teksty, do których zabrakło weny. Zaspane poranki, wymęczone popołudnia. Próby realizowania planów spełzają na niczym. Zamiast tracić czas na zmuszanie się, postanowiłam zrobić coś dla przyjemności. Coś całkiem innego. I to działa!

Macie z czymś tak, że kiedyś, zanim to poznałyście, sądziłyście, że jest cudowne, pyszne i warte uwagi, a posmakowawszy nie rozumiecie zachwytu tłumów? Dla mnie jest to pierś z kurczaka. Jadłam z różnych kuchni, w różnych wykonaniach i była co najwyżej znośna. A jednak pokusiłam się o przygotowanie tej domowej wędlinki.

Często w ciągu dnia staję się strasznie zmęczona. Na ogół na kilka chwil przed wyjściem po dzieci do przedszkola. Absolutnie nie czuję się wtedy na siłach mierzyć z ich żywiołową energią. Najlepiej byłoby się zdrzemnąć, ale z niemowlakiem w domu to raczej trudno. I nie zawsze uda mi się zasnąć w ciągu dnia. Na szczęście znam metodę, która pozwala mi dojść do siebie w mniej niż kwadrans.