Zaznacz stronę

Noszę zasłonę na twarz i włosy jak muzułmanka. I to jest nawet fajne. Zgadniecie dlaczego?

Zwlekam się z łóżka po kolejnej nieprzespanej nocy.

W półmroku mieszkania powłóczę nogami do łazienki i zastanawiam się jak ryzykowne mogą być dwa spojrzenia – w lustro i za okno. Czy nie mogłabym ich sobie oszczędzić? Nie da się, niestety, a to właśnie one zaraz określą mój dzień. Pod drzwiami łazienki zatrzymują mnie dwa słowa: „mamo, mleko”. Zawracam w milczeniu do kuchni. Już wiem, co zobaczę najpierw. Wyjmuję z lodówki mleko, sięgam po rondelek i butelkę do zmywarki. Staję przy blacie. Nie da się dłużej odwlekać tej chwili. Podnoszę głowę i patrzę w rozjaśniającą się powoli taflę dnia. Cholera! Po co ja wstawałam? Już wiem, że wiele bardziej się nie rozjaśni. Do zmroku już pozostanie taki siąpiący szary świt z powyginanymi wiatrem półnagimi gałęziami lip. Smutnych lip. Listopadowych lip.
Trudno, stało się. Już wiem.

Teraz kolej na lustro.

Zanoszę butelkę z mlekiem do pokoju dziecięcego. Przekazuję ją w miękkie i ciepłe jeszcze od snu łapki i zawracam do drzwi z ponurą determinacją. I tak tego nie uniknę. Przed drzwiami łazienki przystaję na mgnienie. Nabieram głęboki oddech. Otwieram drzwi. Zapalam światło. Wchodzę. Podnoszę głowę i patrzę w kolejną tego dnia szarą taflę. Cholera! Cholera, cholera! Po co ja wstawałam?
Listopadowa szara cera. Podkrążone, smutne oczy. Wydłużona twarz i nos znowu jakby większy. Nawet włosy jakieś takie mysie. Związuję je w węzeł tuż nad karkiem. Nawet nie mają ochoty być uroczo niesforne. Poddają się grzebieniowi z pełną rezygnacji uległością. Ochlapuję twarz zimną wodą. Smaruję kremem. Zaglądam do koszyczka z kosmetykami do makijażu. Nie, no, takich cudów to tu chyba nie ma, żeby ten listopadowy koloryt ożywić. A nawet mi się nie chce. I czasu nie mam. W dziecięcym pokoju ożywienie. Z głębi mieszkania dobiega płacz niemowlęcia. Nie zdążę się już nawet porządnie pociapać. I przez cały cholerny, listopadowy dzień będę musiała przebrnąć z tą nie mniej bynajmniej cholerną świadomością, że moja twarz nie jest z okładki Vogue. Nie jest nawet z gazetki ściennej w przedszkolu. Może z portalu dla samobójców prędzej? Ta niewyspana szarość z lustra prześladować mnie będzie na każdym kroku. Aż do wieczora. W żłobku. W przedszkolu. W piekarni. Na spacerze w parku. W tłumie zadbanych, uśmiechniętych kobiet, które rano miały szansę przepuścić gęby przez photoshopa. I ja też udawać będę uśmiech, choć zupełnie mi z nim dziś nie po drodze. Nie jestem sobą i nawet snickers na to nie pomoże. A pod kołdrę już nie wrócę. Na szczęście jest alternatywa.

Założę chustę!

Otwieram szafę i wyciągam z niej kosz pełen bajkowo kolorowych tkanin. Grubsze. Cieńsze. Mniej i bardziej przejrzyste. Na każdą pogodę. Na każdy nastrój. Wczoraj wybrałam ciemnoniebieski. Dziś otulę się słoneczną żółcią. Trudno o lepszą dawkę pozytywnej energii. Szybka kreska na powiece, maźnięcie cieniem i wytuszować rzęsy. To takie minimum, bo przecież więcej spod chusty nie widać. Dwa ruchy i otulam się radosnym kolorem, w którym normalnie wyglądałabym jak wyrośnięty przedszkolak z uszkodzoną wątrobą. Pod fantazyjnym upięciem skrywam mysie włosy. Tuż przed wyjściem zasłonię twarz. I przez cały dzień będę mogła być pod tą chustą sobą. Z uśmiechem albo bez. W zależności od ochoty, a nie pod przymusem sytuacji. Wykrzywię się do nielubianej sąsiadki i pokażę język temu wrednemu facetowi, który krzywym spojrzeniem mierzy moje dzieci na placu zabaw. Wymienię porozumiewawcze spojrzenia z kilkoma innymi okutanymi w niespotykane o tej porze roku pomarańcze, turkusy i czerwienie. Będę łapać zainteresowane spojrzenia mężczyzn. Ostatnio na jakimś forum przeczytałam, że wielu z nich to kręci. Wydaje im się, że pod tą zasłoną kryje się egzotyczna piękność. Od początku widziałam w ich oczach zainteresowanie. Kiedy byłam jedyna. Teraz już nie jestem, bo ta moda rozprzestrzeniła się błyskawicznie. Prawie wszystkie moje koleżanki mają w domu po kilka chust. I tak jak ja robią sobie pod nimi wolne. Trzeba tylko uważać na tych łysych chłopców z kamieniami.
W zeszłym tygodniu widziałam nawet pierwszych zakutanych mężczyzn. Oni mogą chować pod chustą gorszy humor, zmęczenie i zarost. Taki nijaki, który już nie jest seksownym zaniedbaniem, a jeszcze nie brodą. Jest ich jeszcze niewielu, ale i oni powoli przekonują się, że chusty są fajne i też mają do nich prawo. A wiecie, co jest najważniejsze?

Ta chusta to mój wybór

Nikt nie każe mi jej nosić. I nikt nie może zabronić. Bo na tym polega moja wolność. Na tym powinna polegać. Dopóki nie krzywdzę innych, dopóki nie zagrażam ich niebezpieczeństwu, mogę robić co chcę. Nie muszę pokazywać wszystkim twarzy, jeśli nie ma na to ochoty. Bo to moja twarz. I nikt nie będzie mnie po niej oceniał, gdy mam gorszy nastrój, a mojemu dziecku kolejną noc rosły zęby. Schowam się na chwilę pod piękną słoneczną woalką, a kiedy najdzie mnie ochota, po prostu ją zdejmę. I tyle.

To tyle fantazji

Otrząsam się i nachylam nad kosmetyczką. Włosy zwiążę i schowam pod czapką, ale z twarzą muszę coś zrobić.

Jeśli lubisz podobne opowiadania, może spodobać Ci się również to

Stylizacja i fotografia: Katarzyna Leszczewicz

Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂