Zaznacz stronę

Odbyłam dzisiaj rozmowę z mężem. Może nie bardzo długą, ale intensywną i oczyszczającą. Wiecie, co było w niej najbardziej oczyszczające? To, że miałam jego uwagę. Czułam, że jestem słuchana. A wiedziałam to też stąd, że ODPOWIADAŁ.

Zastanawiałam się od świtu, co by dziś napisać.

Pomysłów na teksty mam sporo i każdego dnia dochodzą nowe. Problem z nimi taki, że za pomysłem musi iść natchnienie. A ja nijak nie mam natchnienia, by akurat w środę pisać o rokitniku, który podrapał mi ręce niemal do krwi. Cholernik jeden! Albo o walce o odporność pięcioosobowej rodziny u progu sezonu przeziębieniowego. Może dlatego, że od wczoraj boli mnie gardło, a dziś dołączyła do niego głowa. Ale poza pomysłami na teksty, w myślach pojawiły się i zaczęły rosnąć tematy osobiste. Intymne wręcz. Myśli do mojego męża. Zauważyłam, że znów mamy jakiś rozjazd. Faza oddalenia, jak zwykle objawiająca się złością. Nagle poczułam, że bardzo, ale to bardzo chciałabym z nim porozmawiać. Problem w tym, że do piątku nie będziemy się widzieć. On jest w mieście ze starszakami, a ja z musu z Dzidziem na wsi. Pomyślałam więc: „może napiszę do niego maila”. To sprawdzony wielokrotnie sposób, do którego uciekamy się, gdy emocje sięgają zenitu, a każda próba rozmowy kończy się awanturą. Przyznaję, awanturujemy się. Nie zawsze jest pięknie i kolorowo. Ale tak bywa, gdy zetkną się dwie silne osobowości ze skłonnością do dominacji i całą masą różnic w tle. Może bez złości nie ma namiętności?

A ostatnio, może od tygodnia, znów krzyczymy.

Tylko, że teraz zła energia trafia w dzieci. A to już fatalnie. A widać, że trafia, bo więcej płaczą. I widać, że znów skurczył się nas czas dla nich, bo częściej robią nam na przekór. I że jesteśmy zmęczeni, bo mamy mniej cierpliwości. Ostatnio przy wieczornej toalecie doszło w naszej łazience do sceny wręcz dantejskiej, w efekcie której szturchnęłam męża, a on chwycił mnie za nos. Tak! Za nos! Nic dziwnego, skoro tak wystaje, to pewnie pierwszy wpadł mu w ręce.

Można by się było pośmiać, gdyby nie to, że cała scena miała miejsce przy dzieciach. I nawet pod osłoną żartów, mogły wyczuć narastającą agresję. Bo dzieci czują i widzą o wiele więcej, niż się dorosłym wydaje.

Ta scena pozostała między nami niewyjaśniona i niewypowiedziana przez kilka dni. Można ją obrócić w żart? Pewnie, że można, ale my oboje wiemy, że tak do końca żartem nie była. A to co, niewypowiedziane nie ulatnia się w związku, tylko odkłada warstwą pleśni gdzieś na dnie. A jak już się uzbiera, to zaczyna gnić. Śmierdzi na kilometr i przez to nie chce się przytulania i seksu. A jak nie chce się seksu, a nawet przytulania, to już w ogóle zaczyna być do bani. Tkanka obumiera. Naoglądałam się w życiu takich związków przyobleczonych w martwiczą tkankę zbudowaną na zgniliźnie niewypowiedzianych emocji i potrzeb. Dziękuję.

U siebie smrodu nie chcę.

Leżałam tak sobie i myślałam i notowałam, o czym chciałabym w tym mailu napisać i nagle… poczułam, że za nim tęsknię. Tak po prostu nagle zatęskniłam za mężczyzną, z którym jestem już dziesiąty rok, z którym mam troje dzieci i który nieziemsko mnie ostatnio wkurza. Zapragnęłam choćby usłyszeć jego głos. Ponieważ często ulegam porywom, chwyciłam słuchawkę i zadzwoniłam.

– Cześć kochanie! Stęskniłam się za tobą troszeczkę – wyszeptałam niemal w słuchawkę.

– Stęskniłaś? Nie odnoszę ostatnio wrażenia, jakbyś za mną tęskniła. Raczej traktujesz mnie z buta?

– Ja ciebie z buta? Naprawdę tak czujesz? A dlaczego?

– Bo tak mnie traktujesz.

– No ale dlaczego tak uważasz? Podaj przykłady, żebym wiedziała, na co zwrócić uwagę. – dociskałam.

– Złościsz się. Krzyczysz. Nie przychodzisz do mnie w nocy – roześmiał się, ale ja w tym śmiechu usłyszałam jakby… ulgę?

– A nie przyszło ci do głowy, że może ja się złoszczę, bo ty się złościsz? I że ostatnio znowu zbyt dużo na siebie bierzemy, mnóstwo czasu tracimy na dojazdy i wszystko skupia się na dzieciach, bo nam ze zmęczenia brakuje do nich cierpliwości? A oni stawiają opór, żeby zwrócić na siebie uwagę i płaczą, bo są smutni? – nakręcałam się.

 

Rozmawialiśmy ponad pół godziny.

Oczywiście, jak zwykle, więcej mówiłam ja. Ale on słuchał. I odpowiadał. Na temat odpowiadał, więc chyba nie rozwiązywał w myślach ważnych kwestii programistycznych. Kilka razy się zgodził, kilka – zaoponował. Zaproponował coś od siebie i obiecał, że w najbliższe popołudnia będzie się z maluchami dużo bawił i rozmawiał. A ja zakończyłam tę rozmowę z uczuciem niesamowitej wręcz ulgi. Po raz kolejny pomyślałam, że mam naprawdę świetnego męża i teraz tęsknię za nim jeszcze bardziej.

A dlaczego o tym właśnie piszę?

Czy po to, by pochwalić się, jaki skarb mam w domu? Zaiste skarb, choć zęby sobie na nim czasem można połamać. Piszę, bo blog jest osobisty, a ta rozmowa zdefiniowała cały mój dzisiejszy dzień. Przede wszystkim dlatego, że uświadomiłam sobie, jak długą drogę przeszliśmy i jak wielką pracę wykonaliśmy przy okazji. Od kłótni o nic. Od awantur ciągle o to samo. Od cichych dni, ciągnących się nieraz tygodniami. Od obrażania. Bezsilności. Od spania na kanapie… No dobrze, teraz też śpię osobno, ale to się nie liczy, bo po prostu chwilowo zostawiłam go dla młodszego, który o wiele bardziej interesuje się moimi piersiami. Te przeszło dziewięć lat zaprowadziło nas w całkiem inną przestrzeń. Inną jakość. Dziś obydwoje potrafimy przyjść do tego drugiego i powiedzieć „przepraszam, zawaliłem”. Potrafimy odłożyć konflikt, żeby ostygł, a kiedy już jest zimny, że daje się kroić nożem, wracamy do niego i robimy sekcję. Jak w tej rozmowie. Ważnej rozmowie. Takich, jakich między nami coraz więcej.

A nie zawsze tak było.

Śmiać mi się chce dzisiaj, kiedy wspomnę nasze pierwsze wspólne wakacje. Od wyjazdu z Polski aż do Wenecji byłam przekonana, że to nasze ostatnie wspólne wakacje. Aż znalazł mnie e tej Wenecji ryczącą pod prysznicem. Bardzo był zdziwiony. Przecież on się do mnie tylko nie odzywał, bo był wkurzony, że opóźniłam wyjazd z Zielonej. TYLKO! Przez grubo ponad tysiąc kilometrów! Dziś to się nie zdarza.

Jak wyglądały kiedyś nasze rozmowy „naprawcze”? Kiedy już nazbierało się tyle, że miałam ochotę go oskalpować, spałam na kanapie a dialog rozpoczęty słowami „dzień dobry”, kończył się awanturą, mówiłam do niego „chciałabym z tobą porozmawiać”. On się godził. Siadaliśmy i ja mówiłam. Mówiłam. I mówiłam. A kiedy ja milkłam, było cicho. Myślę, że ten model zna wiele kobiet, bo i ja go znałam z poprzednich związków.

Od paru lat jest inaczej.

Najpierw nauczył się odkładać komputer. Chyba zrozumiał, że nie musi się za nim chować, bo ja nie przychodzę z włócznią. A może zauważył, że kiedy widzę laptopa w trakcie ważnej rozmowy, sięgam po tłuczek do mięsa i się przestraszył? Grunt, że jest nas dwoje. Ja staram się wyczuwać kiedy jest odpowiedni moment, a przynajmniej kiedy nie jest ten najgorszy. Zaczynam od swoich uczuć: „tęsknię za tobą”, „jest mi smutno”, „ucieszyłam się”. A on nie zbywa mnie jak brzęczącej muchy. Wiem, że nigdy nie powie, patrząc mi głęboko w oczy „zraniłaś dziś głęboko moje wewnętrzne dziecko, odmawiając kupna drugiego samochodu. Muszę teraz się z tym uporać.” Albo: ”Zasmuciłaś mnie dziś głęboko, nazywając głupkiem.” Ale potrafi powiedzieć „było mi przykro”, albo „byłem zmęczony”, a ja wiem, że to jego (i nasze) wielkie osiągnięcie. Doceniam. I czekam na kolejne. Bo starając się dobrze wychować dzieci, jeszcze lepiej wychowujemy siebie nawzajem. Nie tresujemy. Wychowujemy właśnie.

Właścicielem praw autorskich do ilustracji jest RyanMc Guire (Pixabay.com)

Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂