Zaznacz stronę

Wiecie jak długo można szukać swojego miejsca w życiu? Podejrzewam, że całe życie, a są tacy, co nigdy go nie znajdują. Ja dotąd nie odnalazłam. Jakieś przeczucia, jakiś kierunek. I to tyle. Ale po raz pierwszy od lat czuję, że jestem na tropie.

Od dzieciństwa klasyfikowana byłam jako „humanistka”.

Może dlatego, że uwielbiałam czytać. Może dlatego, że kochałam pisać. Może dlatego, że z matmy byłam noga (na ogół na tróję, czasem na czwórkę, a cząstkowo zdarzały się i „szmaty”, no ale w porównaniu z innymi przedmiotami to raczej noga), podobnie jak z fizyki, czy chemii. Dziś sądzę, że wzięło się to może trochę z tego, że od gówniary chłonęłam raczej świat, miast go analizować. A do chłonięcia to się raczej nadaje literatura niż matma. No to czytałam. Kiedy koledzy z klasy pocili się nad przeczytaniem i załapaniem sensu „Dzieci z Bullerbyn”, czy „W pustyni i w puszczy”, ja znałam je już niemal na pamięć. Mama, babcia, najbliższe otoczenie – niemal wszyscy powtarzali, że jestem humanistką i nie mam głowy do ścisłych przedmiotów. Nauczyłam się tak myśleć. Za młoda byłam, żeby dostrzec i w pełni pojąć fałsz tych twierdzeń. I żeby zrozumieć znaki, które dość czytelnie dawał mi mój własny umysł: całe działy matematyki, czy fizyki które przynosiły mi przyjemność i całkiem niezłe efekty. Podobnie było z wszelkimi pracami manualnymi: plastycznymi, czy technicznymi, o których się mawiało, że mam do nich „dwie lewe ręce, jak moja mama”, zamiast traktować jako niedostatek warsztatu, który należy nadrobić. A ja tak bym chciała umieć ładnie rysować, czy uszyć chociaż poduszkę do salonu.

Wiecie jaki był tego efekt?

Jeszcze nie wiecie, choć może nieliczni się domyślają. Marzyły mi się trzy kierunki studiów i przyszłej pracy: prawo, dziennikarstwo i psychologia. Nie poszłam na żadne z nich. Wybrałam politologię, bo w tamtych czasach interesowałam się polityką, a kierunek był modny wśród tych, co nie wiedzieli co z sobą zrobić albo nie dostali się na coś innego. Czy dziś tego żałuję? I tak i nie. Nie, bo wybór studiów poprowadził mnie też ciekawą ścieżką, dając kilka doświadczeń i przygód, których pewnie bym nie zaznała: prowadzenie z kolegami biura poselskiego, pracę w sztabie centralnym jednego z głównych kandydatów na Prezydenta RP i śledzenie z bliska intryg politycznych, kilka piw wypitych w restauracji sejmowej. I pewnie tamtą ścieżką doszłam do tego kim jestem i co mam dziś. A są wśród nich rzeczy cenne, których nie wyrzekłabym się w imię banalnego „żałuję”. Bo to marna raczej sztuka: żałować. Żałuję jednak tego, że zawahałam się i wbrew sobie nie zrealizowałam własnych marzeń. Zwłaszcza, że wiem, że do każdego z trzech wymarzonych kiedyś zawodów mam pewne predyspozycje. Nie pozwolę jednak, by żal zmienił się w rozpamiętywanie. Wolę potraktować je jako lekcje na przyszłość. Pierwsza z nich dotyczy mnie i tego jak sama traktuję swoje potrzeby i marzenia. Druga niech się przyda moim dzieciom.

Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ich nie szufladkować.

Podsycać ich zainteresowanie światem, by uczyli się z radością i z żądzy wiedzy. Rozwijać ich umiejętności i zainteresowania wszechstronnie, by jak najmniej stracić z przeogromnego potencjału, który mają dziś. Pielęgnować to, za co jestem odpowiedzialna, by kiedyś mogli swobodnie wybrać, co wolą rozwijać, a co pozostawić wśród wspomnień dzieciństwa.

W niektórych kwestiach jest mi łatwo: przekazać miłość do literatury, skoro sama ją czuję i pochłaniam najmniej kilkanaście, a częściej kilkadziesiąt książek rocznie; nauczyć starannej polszczyzny, gdy szacunek dla języka jest dla mnie samej ważny, czy dbałości o środowisko, co poczytuję za obowiązek za każdego homo aspirującego do bycia sapiens. I wyciągać wniosek z historii, miast się uczyć samych dat. Uprawiać ziemię na warzywa i rośliny ozdobne, przygotowywać sobie smaczne i wartościowe posiłki. Domowe kształcenie uzupełni moich dzieci Ojciec: o kompjutery i przeróżne sprawy techniczne, za które ja się nawet nie biorę.

Zadbamy o domową edukację muzyczną,

słuchając dobrej muzyki w wielu gatunkach. Gorzej będzie z utrzymaniem porządku, bo w tym żadne z nas nie celuje, ale może dla dzieci się postaramy… A to, czego sami nie potrafimy? To już umiejętność szukania na zewnątrz: muzyka, taniec, malowanie, majsterkowanie – szkółek, ognisk i warsztatów jest dziś bez liku. Niektóre płatne inne nie: w bibliotekach, domach kultury itp.

Dzisiejsi rodzice mają pod tym względem łatwiej od tych z poprzednich pokoleń. Dlaczego więc nie korzystać, a raczej pozwolić skorzystać naszym dzieciom? Pamiętając oczywiście i o tym, że nie sztuka zabić dziecku cały pozaszkolny (pozaprzedszkolny) czas. Przecież musi go trochę, a nawet większość pozostać na bycie z rodzicami, zabawę i lenistwo, z którego rodzą się marzenia.

A już na pewno pozamykam wszystkie szuflady. A klucze wyrzucę. By nigdy nie przyszło mi do głowy wpychać do nich moich dzieci. I mówić im: w tym jesteś dobry, a w tym słaby, więc daj sobie spokój. Żeby kiedyś one nie musiały żałować.

Właścicielem praw autorskich do fotografii jest janmarcust (pixabay.com)

Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂