Zaznacz stronę

Trzy i pół roku temu miałam jedno dziecko. Wymarzonego, wyczekanego niemowlaka. Miałam jedno dziecko, totalny bajzel w głowie i bałagan, nad którym trudno mi było zapanować. Nie radziłam sobie „z tym wszystkim”. Czyli z czym? Z życiem, słodziutka, z życiem. Czułam, że brak mi sił. Dziś dzieci mam troje. Pomysłów całe mnóstwo. Zmieniło się wszystko. I dobrze. Bo bardzo się o to starałam. Na początku był couching…

Chodził mi po głowie ten couching od kiedy o nim usłyszałam. Wydawał się jednak czymś niedosięgłym. Nie tylko ze względu na stawki w branży, ale… wiecie, Zielona Góra może jakimś ostatnim zadupiem nie jest, ale to jednak nie Warszawa. Te kilkanaście lat temu o couchingu mogłam sobie poczytać w „Charakterach”. Ale od tego czasu wiele się zmieniło. Kurs skończyła nawet moja koleżanka. I to z nią zaczęłam pracować. Najpierw umawiałyśmy się na spacery po parku z niemowlęciem w wózku. Fajne to było, bo Marta przejmowała wózek, żeby mnie nic nie rozpraszało, dzięki czemu zmęczone wiecznym pchaniem, noszeniem i pochylaniem się ramiona, mogły odpocząć. Gdy na lato wyjechałam na wieś, brałam malucha w chustę i wybierałam się na spacer z telefonem przy uchu. Rozmawiałyśmy godzinami. Ona zadawała pytania, a ja pociłam się szukając odpowiedzi.

Nie widziałam wtedy efektów

Chwilami ogarniała mnie nawet irytacja, co Marta chyba wyczuwała, ale nie dawała za wygraną. Odpuszczała mi na chwilę, by tym mocniej docisnąć. Kazała opowiedzieć jaka jestem dziś. Jaka chcę być. Miałam wizualizować sobie siebie taką, jaka chciałabym być: pełną energii, radości, pasji. Sęk w tym, że znajdowałam się wówczas mniej więcej na etapie kapcia. Takiego zdeptanego nieco pantofla. Czego chciałam? Między innymi, dawać wszystkiemu radę. Moja coucherka, już wówczas matka trojga maluchów, tylko uśmiechała się pod nosem. W pewnym momencie przerwała:

– Ale ty wiesz, że to niemożliwe? Tak się nie da. Nikt nie daje rady wszystkiemu.
– Oj, no to może nie wszystkiemu… Ale chociaż większości.
– No dobrze, to jeszcze raz. Opowiedz mi, jak widzisz tę kobietę, którą chciałabyś być?
– Jest pełna energii. Wstaje rano i chce jej się żyć. Znasz takie wiosenne dni, kiedy czujesz przypływ mocy? Zrywasz się z łóżka z uśmiechem od ucha do ucha i przed południem kończysz myć okna, a mieszkanie ze stajni Augiasza zamienia się w pokój w pięciogwiazdkowym hotelu… No, to ja bym chciała mieć jak najwięcej takich dni. Radosnych. Żeby dobrze mi się pracowało. Żebym czuła się dobrze. Energiczna i spełniona. I żebym ogarniała. Taka chciałabym być. Ogarniająca!
– No to skupmy się na tym ogarnianiu na początek. Czego ci trzeba, żeby zacząć ogarniać?
– Chyba przede wszystkim energii. Wstaję rano z zapuchniętymi oczami, ciężką głową… Wszystko mam jakieś takie ciężkie i opuchnięte…
– A jak sądzisz, dlaczego tak jest?
– Myślę, że to niedobory snu. Poza tym brakuje mi aktywności. Sportu.
– Co możesz zrobić, żeby dać to sobie?
– Może powinnam kłaść się wcześniej spać…
– Co ci w tym przeszkadza?
– No…

I tak w kółko Macieju. Ja pociłam się nad odpowiedziami, a ona wyrzucała z siebie kolejne pytania lekko jak szybkostrzelny karabinek. Choć z rozmysłem. Wracałam do domu wkurzona i sterana. Ale zaczynałam myśleć. Myśleć inaczej niż dotąd. Konstruktywnie. I pojęłam, że na tym polega rozwiązywanie problemów. Co najdziwniejsze, od dawna stosowałam tę metodę: w pracy, przy rozwiązywaniu problemów innych ludzi. Nigdy jednak nie spojrzałam w ten sposób na swoje życie. Kompleksowo. Dobierając się do podszewki.

Trochę to trwało, ale w końcu doszłam do prawd tak oczywistych, że aż banalnych:

  1. Do tego, że MUSZĘ kłaść się nieco wcześniej spać. Bo skoro nocą budzi mnie niemowlak, który dzień na dobre zaczyna o 5.30, to te niedobory trzeba jakoś uzupełnić. Nie da się jak wcześniej kończyć dnia mocno po północy.
  2. Do tego, że aby zacząć dobrze dzień, powinnam mieć już wieczorem ogarniętą bazę: czystą kuchnię, plan na obiad, wyznaczone najważniejsze zadania, a nawet przemyślane wyjście awaryjne, w razie gdyby Tygrys akurat wszedł w kolejną fazę ząbkowania (a u niego to oznaczało 40 stopni gorączki, zielone kupy co 5 minut i podobne przyjemności). Doszłam do tego, że obiad dla gości w agroturystyce też podszykowałam wieczorem: zamarynowałam mięso, przygotowałam farsz na pierogi, zarobiłam ciasto na drożdżowca, żeby sobie powoli rosło w lodówce albo chociaż ugotowałam mięsny wywar na zupę. Jeśli goście jedli u nas śniadania, zawsze wieczorem nakrywałam do stołu lub szykowałam naczynia na tacy do wyniesienia na taras. Szykowałam półmiski na sery i wędlinę. Dzięki temu kolejny dzień zaczynałam o wiele łatwiej.
  3. Do tego, że czas na sport znajdę, gdy go… znajdę? Po prostu. Kiedy to zrozumiałam, zaopatrzyłam się w matę, „Skalpel” Chodakowskiej i po prostu zaczęłam ćwiczyć. Codziennie przez godzinę. A po kolejnej ciąży zadzwoniłam do paru pobliskich fitness klubów, wybrałam najbardziej mi pasującą ofertę i wykupiłam karnet. I wiecie co? Niemal z miejsca pojawiałam się tam trzy razy w tygodniu. A potem cztery – pięć. W tej chwili znów jestem na etapie zaczynania. Po kolejnej ciąży :). Początki są najtrudniejsze. A teraz dzieci jest troje. Za to nie ma Babuni, która mogła mi godzinkę ze szkrabem posiedzieć, jeśli akurat nie zamierzał spać i ułatwiać mamie zadania.

To był dopiero początek zmian

Cały proces trwa i pewnie szybko się nie skończy. Może nawet nigdy, bo zawsze coś można lepiej. A potrzeby się zmieniają. Ale dało mi to bardzo wiele. I chociaż potem sprawy potoczyły się nam obu tak, że o kolejne sesje było trudno, to te spotkania z dziesiątkami powtarzających się do znudzenia pytań, dały mi bardzo dużo. Przede wszystkim narzędzia. Te irytujące pytania okazały się doskonałymi maszynami do rozwiązywania wszelkich problemów. Dziś tak właśnie działam. Rozkładam na elementy i rozsupłuję. A potem idę dalej, zamiast boksować się z wiecznymi „muszę coś z tym zrobić”, „muszę zacząć ćwiczyć” „muszę się wreszcie ogarnąć” „muszę się przestać przejmować”. Takie wyliczanki – muszanki to świetny sposób na załapanie dołu albo usprawiedliwienie dla tkwienia w nim. Dużo lepiej przekształcić wyliczankę w pytanie – „dlaczego tego nie robię”. Uwierzcie mi, to działa. Jeśli więc, tak jak ja nie tak dawno temu, tkwisz w stanie zawieszenia i niezadowolenia, bardzo proszę: pomyśl choćby o 2-3 sesjach couchingu. A jeśli nie masz w tej chwili takich możliwości, spróbuj sama znaleźć to pierwsze właściwe pytania. Może:

– Jak jest teraz?

– A jak chciałabyś, żeby było?

Powodzenia!


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂