Zaznacz stronę

Znacie ten dowcip, że jak pierwsze dziecko połknie monetę, to jedzie się na pogotowie, przy drugim czeka aż znajdzie się ją w pieluszce, a trzeciemu potrąca z kieszonkowego? To ja wam powiem, że to wcale nie dowcip. Specjalnie dla was całkiem poważne zestawienie różnic między pierwszym, a trzecim dzieckiem.

1. Jak to się zaczęło, czyli hormony kontra wpadka

Zacznijmy od tego, co na początku, czyli poczęcia. Trudno generalizować, ale o sobie opowiem, bo natura z nas zadrwiła: o pierwsze dziecko staraliśmy się cztery lata, zaliczając poronienie. Leki hormonalne, comiesięczne badania owulacji i seks na gwizdek. Przy Żmijce podobnie, ale dużo krócej. Bzyczek, to ewidentna wpadka. A skąd wpadka u dwojga prawie 40-latków z jakimś tam doświadczeniem życiowym? Zdradzę Wam, mając nadzieję, że mój mąż nie czyta bloga zbyt regularnie. Otóż szanowny i kochany małżonek nie wierzył, że mogę zajść w ciążę bez leków. Mimo ostrzeżeń ginekologa. Mimo wpadki znajomych, którzy byli już po procedurze in vitro! On nie wierzył! (- Kochanie, gumka! – Yyy) No, to już wierzy. I wy też uwierzcie! Dla własnego dobra…

2. Ciąża, stan za każdym razem odmienny

W pierwszej tryskałam energią. Do połowy dziewiątego miesiąca chodziłam na fitness dla ciężarnych. Poza początkową sennością i wstrętem do niektórych potraw, było super. W drugiej zaczęłam chorować. Przez kilkanaście tygodni doskwierało mi koszmarne zapalenie zatok. Wyszło osłabienie organizmu, który nie zdążył się zregenerować. W trzeciej nie było lepiej. A wręcz gorzej, bo do chorych zatok dołączyła psychika. A to oznacza, ze pora przejść do kolejnego punktu…

3. Ostatnia ciąża pełna strachu

Byłam wściekła na Krzyśka. Za to, że zbagatelizował ostrzeżenia, a konsekwencje głównie ponoszę ja. Złość wynikała jednak ze znacznie ważniejszej emocji: strachu. Byłam przerażona. Ja, matka dwojga, potwornie bałam się porodu i tego, co będzie po nim. Miałam umrzeć i osierocić dwójkę szkrabów, a może i trzeciego. Takie obawy miałam przed każdym porodem, ale nigdy aż tak intensywnie. Teraz strach przejmował mnie od pierwszego trymestru. Im bardziej lekceważąco traktowali mój strach bliscy („no coś ty, teraz to będzie pikuś!”), tym bardziej się bałam. Trochę pomogła mi zaprzyjaźniona położna, prywatnie matka trojga.
Asia, nie przejmuj się tak. – powiedziała któregoś dnia widząc mnie zaryczaną i wściekłą na KTG – Ten strach przy trzecim to całkiem normalny. Ja też trzeciego porodu bałam się najbardziej. I nie tylko ja.
Wtedy trochę mi ulżyło. Bo ona jako jedyna nie mówiła: no coś ty, po dwóch porodach, to trzeciego nawet nie zauważysz. Jednak zauważyłam.

4. Cesarka po dwóch naturalnych

Tygrysa rodziłam naturalnie przez osiem godzin. W troskliwie wybranym szpitalu. Na świetnie wyposażonym oddziale nie było mi dane skorzystać z wyposażenia, bo dwie przemiłe położne trzymały mnie przez prawie cały czas na leżąco, podpiętą do KTG. Byliśmy tak zmęczeni po nieprzespanej dobie (przyjechaliśmy o kilkanaście godzin za wcześnie), że kiedy przerwy między skurczami trwały już tylko minutę, na tę minutę potrafiliśmy zasnąć. Po kilkudziesięciu sekundach mnie budziła fala bólu, a Krzyśka mój krzyk. Wiekowemu lekarzowi przy zszywaniu mnie, tak trzęsły się dłonie, że kiedy moja położna i ginekolog zobaczyli jego dzieło, zamarli. A ja przez 2 tygodnie nie mogłam się ruszyć z łóżka.

Drugi poród? Szpital w miejscu zamieszkania, byle najbliżej, bo przecież w domu maluch. 4 godziny na piłce pod prysznicem, uwzględnione wytyczne ujęte w planie porodowym. Żmijka wypełzła bez cięcia, a lekkie pęknięcie, świetny lekarz zszył po mistrzowsku. Trzeci poród, zdaniem mojego otoczenia, miał być jeszcze łatwiejszy…

Nie był. Po paru godzinach na piłce pod prysznicem nie było żadnego postępu akcji porodowej. Skończyło się cesarką, której zresztą się spodziewałam. Bzyk był prawie kilogram większy i 3 cm dłuższy od rodzeństwa, a już wyjmując go, lekarze zobaczyli, że ułożył główkę bokiem. Powiem tyle: kobiety, które uważają, że cesarka to pikuś, a nie poród, nie wiedzą, co mówią.

5. Pielęgnacja noworodka?

Niewielu rzeczy w życiu bałam się tak, jak zabiegów pielęgnacyjnych przy moim pierwszym dziecku. Niewiele lepiej było przy drugim. Przecież to takie maleńkie! Takie delikatne… Tak łatwo tę kruszynę zepsuć. Niech lepiej położna przewinie. Niech Krzysiek wykąpie. Do kąpania Bzyczka też się nie rwę, bo ciężkie to jak cholera. Ale, kiedy się obrobił prawie po pachy w drugiej dobie życia, bez większego zastanowienia rozebrałam go i obmyłam pod kranem w szpitalnej umywalce. Położna pokiwała tylko głową z lekkim niedowierzaniem „Nooo, tak, to nawet my nie robimy” – skwitowała.

6. A spacerki, to codziennie?

Tygrysa zabierałam codziennie około południa na dwugodzinny spacer, w trakcie którego słodko spał na świeżym powietrzu. I to był spacerowy terror, bo zmuszałam się nawet, gdy bardzo nie miałam ochoty. Z Żmijką spacerowałam godzinę, a na drugą wciągałam wózek do sypialni i otwierałam okno na oścież. Już nie miałam popołudnia dla siebie, gdy dziecko przejmował mąż. Popołudnie spędzałam ze starszym dzieckiem, więc popracować mogłam tylko przed 15.00. I zrobić obiad. I posprzątać. Bzyczek śpi w domu. Kiedy on śpi, ja pracuję. Na przykład teraz, pisząc ten tekst. A potem wybieramy się razem po dzieci do przedszkola i na wspólny spacer. A jak się nie uda wyjść, nie rozpaczam w paroksyzmie poczucia winy. Zdarza się. Wyjdziemy jutro. I będziemy żyć.

7. Męki karmienia… papkami!

Teraz uznacie mnie za wariatkę: nie cierpię rozszerzania diety. I tak bardzo chcę uniknąć nerwów przy jedzeniu, że aż się denerwuję. Te ze stresem gotowane maciupkie porcje zupek, którymi moje dzieci pluły na 100 metrów. Te słoiczki, na które wykrzywiały się z obrzydzeniem. Zasada była zawsze jedna – im bardziej się starałam, tym dalej pluły. Najszczęśliwsza byłam jak szły do żłobka – tam karmił je ktoś inny. Z Bzykiem też zaczynało się trudno, bo on nie cierpi papek. I kiedy uświadomiłam sobie, że on ich naprawdę nie cierpi… odetchnęłam. Wrzucam do garnka na parę dwa plasterki ziemniaka, słupek marchewki, a pod koniec gotowania dodaję różyczkę brokuła i skrawek zamrożonego fileta dobrej ryby (najchętniej złowionej w okolicach Alaski). Ugniatam wszystko widelcem, dodaję ciut masła i… zajada aż się uszy trzęsą. Albo gotuję zupę, np. pomidorówkę na maśle dla wszystkich i doprawiam dopiero po odlaniu części dla młodego. A raz zjadł nawet trochę barszczu od mojej mamy – na wędzonce, z fasolą. A jak już nie chce, nie bawię się w samoloty dla wciśnięcia jeszcze jednej łyżeczki. Uznaję, że się najadł i szanuję to. On poznaje smaki i radość z dobrego jedzenia, a ja radość karmienia niemowlaka. Gdybym była taka mądra troje dzieci temu…

8. Dlaczego nie prasujesz?

To pytanie przydarza mi się czasem przy rodzinnych spotkaniach, kiedy mówię głośno, że ja nie prasuję. Nie cierpię tej czynności. W opowieściach znanych mi rodziców wypływało na plan pierwszy „przy starszym prasowaliśmy wszystko, a przy młodszym już nic.” Widząc, że młodszym dzieciom tych znajomych udało się jakoś przeżyć, od razu założyłam, że wszystko prasuję tylko raz – po pierwszym praniu. Przy trzecim dziecku prasuję tylko to, co bardzo wygniecie się w suszarce 🙂

9. Te cholerne małe ubranka!

Miałabym dużo mniej roboty, gdybym 4,5 roku temu wiedziała, że połowy z tych wszystkich cholernych ubranek młodemu nie założę. Zadziałała zasada Pareto: przez 80% czasu zakładasz dziecku 20% ubrań: ulubionych, miękkich, wygodnych w zakładaniu. Wszystkie bluzeczki wkładane przez głowę, spodnie uciskające brzuszek po prostu przeleżakowały w szufladzie. I tyle. Przy trzecim byłam mądrzejsza.

10. Organizacja

Bez porównania. Kiedy urodził się Tygrysek, a potem Żmijka, była jeszcze z nami moja Babunia. Prababcia zwariowała na ich punkcie i potrafiła godzinami rozmawiać z siedzącym w leżaczku brzdącem. A ja w tym czasie mogłam zrobić obiad, poćwiczyć w drugim pokoju, czy pojeździć na mopie (ach, jak żałuję, że nie spędziłam tego czasu, ciesząc się Jej obecnością). Mimo to czułam, że się rozpadam. Nie potrafiłam się do niczego zorganizować. A nawet jak mi się czasem udawało, to były to chwilowe zrywy. Dziś wiem, że nie wyznaczałam sobie priorytetów, ale przede wszystkim – byłam przemęczona. Niewyspana. Sfrustrowana. Na skraju depresji. I chciałam zrobić wszystko idealnie! Przy trójce dzieci…zrozumiałam, że tak się nie da. Trzeba wybrać najważniejsze. A przede wszystkim się wyspać! W ciąży z Bzyczkiem skończyłam wymarzone studia podyplomowe, a kiedy miał kilka miesięcy, założyłam blog, o czym myślałam od co najmniej trzech lat. Zaczęłam kolejną szkołę. Da się!

11. Przy pierwszym się martwiłam, trzecie po prostu kocham

I oto doszliśmy do najważniejszego punktu. Młoda mama naszpikowana jest książkową wiedzą, podręcznikowymi wskazówkami. Wyrabia w sobie całkiem nierealne oczekiwania, a potem przezywa szok. Stara się być super mamusią: karmienie, warzywka, spacerki, odpowiednie zabawki, naczynia, książeczki. Czy na pewno wszystko dobrze robię? A czas umyka. Ten najpiękniejszy w świecie czas z niemowlakiem, same zabijamy regułami, wątpliwościami i bezsensownymi wyrzutami sumienia z zupełnie błahych powodów. Wiecie kiedy to sobie uświadomiłam? Przy trzecim dziecku. Bo je po prostu kocham. Obserwuję i poznaję. Przytulam. Cieszę się nim. I w końcu mam w sobie większy luz. I radość. A to najważniejsze. Bo one tak szybko rosną…

12. A co z miłością romantyczną i namiętną?

Mogłabym długo rozpisywać się o wzajemnym docieraniu i dojrzewaniu trudnej relacji dwóch dominujących osobowości, pochodzących ze skrajnie różnych środowisk… Ale daruję sobie. Dość powiedzieć, że w ferworze kłótni wreszcie przestałam straszyć K. rozwodem. Chyba zaczęłam się bać, że skorzysta i mnie zostawi z tą trójką…

A jak to jest u Ciebie? Stresujesz się przy pierwszym, czy cieszysz macierzyństwem przy kolejnych? A może od razu byłaś mądrzejsza niż ja i schowałaś głęboko żelazko?


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂