Zaznacz stronę

Po brutalnie przerwanym poszukiwaniu oazy na Saharze i wyjątkowo intymnym spotkaniu z sublokatorem, a także niefortunnym nagromadzeniu awarii, bohaterki natkną się na szczękę. Szczękę z problemem. Po czym udadzą się w dalszą podróż. Acha, a fota to podpucha 🙂

– Co on wyprawia? – zapytałam w gruncie rzeczy retorycznie, bo nie mogłam się spodziewać od mojej widocznie już zniechęconej kuzynki reakcji innej niż wzruszenie ramion.
Nacisnęłam kontrolnie klamkę. Zamknięte. Miałam wielką ochotę kopnąć te cholerne czerwone drzwi. I na poważnie rozważałam podjęcie takiej aktywności, gdy zza ogrodzenie wychynął Alfred. Alfred z kluczami. Otworzył metalową furtkę i zawołał.
– Asia, Ola! Chodźcie. Jurek jest w domu. A w zasadzie w garażu. – wyjaśnił, gdy weszłyśmy na podwórko – Jest tylko pewien problem. No, ale to zaraz same zobaczycie.

Pełne najgorszych przeczuć pobiegłyśmy za nim.

Drzwi do garażu były otwarte, klapa od silnika poloneza podniesiona, a wśród rozrzuconych po całej jego powierzchni narzędzi, urzędował Jurek. Ucieszyłam się i już chciałam zrugać Alfreda za straszenie nas, gdy mój przyjaciel podniósł głowę, a ja zauważyłam jego twarz. Wyglądała dziwnie. Niesymetrycznie jakby. Opuchnięta, ale tylko częściowo.
– Jurek?
– Yyyuumhm – zabulgotał, co zabrzmiało dziwnie znajomo.
– To z tobą rozmawiałam przez telefon! – zawołałam. – Co ci się stało? Jureczku?
Jerzy odwrócił się i poszedł w głąb korytarza, skąd powrócił po paru chwilach z notesem, który oparł o samochód i przez dłuższą chwilę bazgrolił w nim coś ołówkiem, po czym wręczył go stojącemu najbliżej niego Alfredowi. Ten przeczytał treść i obrzucił Jurka, a potem nas zmartwionym spojrzeniem. Zaraz, zaraz: Alfred zmartwiony? Tak to przynajmniej wyglądało.
– Dostał szczękościsku. Prawdopodobnie zrobił mu się ropień. Wie, bo już kiedyś tak miał. Dwa razy nawet. Pomógłby antybiotyk, ale na to do jutra nie ma szans, więc zamknął się w garażu i grzebie w silniku, żeby nie myśleć o bólu.
– O cholera! – mruknęłam i chwilowo zabrakło mi większej ilości słów, bo współczucie ścisnęło gardło. Wyglądał faktycznie fatalnie.
– A Beata? Nie mogłaby pomóc? Przecież zna wszystkie dentystki na wybrzeżu. Niektóre prywatnie – rzuciła Olka, a ja przypomniałam sobie momentalnie o naszej misji – Nie musiałbyś się męczyć do pojutrza. I może na wesele byś sklęsł trochę…

Jurek zaczerwienił się nagle, potem pobladł,

nieomal wyszarpnął Alfredowi notes z dłoni i zaczął w nim coś gorączkowo pisać. Na koniec rzucił notes w kierunku Alfreda, chwycił pierwszy z brzegu klucz i schował się pod otwartą maską. Alfred uważnie czytał przez chwilę jurkową wypowiedź, po czym podniósł na nas nieco zmieszane spojrzenie.
– No to mamy impas dziewczyny. On nie poprosi Beaty, bo nie wie, gdzie ona jest. A nawet nie chce wiedzieć. Pokłócili się strasznie w zeszłą sobotę i zerwali. Od tej pory nie mają kontaktu i on nie zamierza tego zmieniać. Zdaje się, że dość mocno uraziła jego uczucia.
– I zupełnie nie ma pomysłu na to, gdzie można jej szukać? – zapytała Ola z rozpaczą
w głosie.
Jurek spojrzał na nią ponuro i wyciągnął do Alfreda dłoń po notes, zapisał w nim coś i oddał.
– Możemy jej szukać w mieszkaniu siostry. Czasem tam pomieszkiwała, kiedy kłócili się wcześniej. Mam adres. – Alfred podniósł głowę znad kartki – Tylko, że to ładny kawałek drogi stąd. W zasadzie po drugiej stronie miasta.
– Błagam, powiedz chociaż, że po tej stronie Świny. – jęknęłam.
– Po tej, po tej. Ale bez auta trudno będzie się tam w miarę szybko dostać.
– No to dramat – stęknęła Olka, a Jurek przyjrzał nam się z nagłym zainteresowaniem. Zahaczony pytającym spojrzeniem Alfred pospieszył z odpowiedzią, gorliwie wspierany przez nas obie. Zaczęliśmy od orzecha i złamanej protezy, poprzez panieński Ali, moje auto zostawione pod „Parkową”, awarie obu promów, po szalupę i autobus, którym do niego dotarliśmy. Jurek tylko kiwał głową, od czasu do czasu wykrzywiając się straszliwie, bo wszelkie próby reakcji mimicznych kończyć się musiały falą bólu. Na koniec kiwnął nam dłonią, żebyśmy poczekały, a Alfreda pociągnął za sobą w głąb garażu.

Po kilku dłuższych chwilach wrócili stamtąd, taszcząc z sobą rowery.

Rozpromieniony Alfred wskazał dłonią na zdobycz, ale ja byłam sceptyczna.
– No nie wiem… Ola, ty możesz? – spojrzałam pytająco na kuzynkę.
– Ja mogę wszystko, żebyśmy tylko w końcu znaleźli tę cholerną Beatę! – wykrzyknęła Olka, chwytając pierwszą z brzegu damkę i wyprowadzając ją na podwórko. Słysząc o cholernej Beacie, Jurek wydał z siebie dźwięk przypominający śmiech, ale po minie trudno było to stwierdzić. Podziękowałam mu więc w biegu i z drugim rowerem pobiegłam za Olką, która właśnie wyjeżdżała na ulicę. Pedałowałyśmy w milczeniu, gdy dogonił nas Alfred.
– Dziewczyny! Hej! Z dobrą energią zaczęłyście, tylko proponuję trochę wyrównać tempo i skorygować kierunek, bo tędy ni cholery nie dojedziecie.
– Do diabła! – Aleksandra zahamowała gwałtownie.
– Uważaj! Mało brakowało, a bym na ciebie wpadła!- zatrzymałam rower i wprowadziłam na chodnik. – Czyli, że co? – zwróciłam się do naszego towarzysza – Musimy zawrócić?
– Niekoniecznie. Tutaj zaraz skręcimy w lewo i to wystarczy. To chyba nawet lepsza droga. Tylko, Ola, ty na pewno dasz radę?
– Nie ciągnę jeszcze brzucha po trotuarze, a kondycję mam lepszą niż ta tutaj bez ciąży, więc martwcie się raczej czy mnie dogonicie. Lepiej podaj adres, poczekam tam na was. – prychnęła żmija, kiwając na mnie lekceważąco dłonią.
Nie dało się z tym jednak za bardzo dyskutować. Gdzie mnie do tej nawiedzonej sportsmenki, która każdy dzień zaczyna od dziesięciokilometrowej przebieżki i nawet zimą dwa razy w tygodniu pływa w morzu? Na rowerze zawsze jeździła szybciej od chłopaków z klasy. Ja za to wolałam kanapę, książkę i małe co nieco do tego. Od dawna nawet nie aspiruję do konkurencji. Ale nasz czarnulek może się zdziwić, jak go ciężarna odsadzi na starcie. Nieświadom swej bliskiej porażki Alfred, nieco drwiącym tonem podał jej nazwę ulicy i numer domu.

Olka kiwnęła głową,

wskoczyła na rower i zniknęła za zakrętem. Ja spokojnie podniosłam swój wehikuł i podążyłam za nią. Po kilkudziesięciu metrach Alfred wyrównał do mnie wyraźnie zaniepokojony.
– Aśka, a gdzie Ola? Powinniśmy ją widzieć przed sobą. Może pomyliła drogi, albo gdzieś zasłabła po drodze, a my ją przeoczyliśmy?
– Spokojna głowa. Pewnie już jest w połowie drogi. Nie martwiłabym się o nią, dopóki nie zauważy w jakim stanie jest jej sukienka. Dopiero wówczas może jej się niebezpiecznie podnieść ciśnienie.
– No właśnie, a te łapy…
Zawiesił głos, ale nie musiał zachęcać mnie do opowiadania. Z niezłą frajdą streściłam mu zajście w porcie. Niespodziewanie, kolejne pół godziny minęło nam całkiem miło. Humory nie opuszczały nas dopóki nie dojechaliśmy pod wskazany adres. Pod odrapaną kamienicą na schodku siedziała moja kuzynka. Ramiona oplatające kolana, schylona głowa. Nie wyglądało to optymistycznie. Podjechałam do niej, rzuciłam rower na chodnik i usiadłam obok.
– Olu, co się stało?
– Biedna Ala… – szepnęła w odpowiedzi.

c.d.n.

Chcesz przeczytać więcej? Pozostałe części opowiadania „Wyjątkowo twardy orzech” znajdziesz tu: I, II, III, V.

Prawa autorskie do zdjęcia należą do Alexas_Fotos (Pixabay.com)

Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂