Zaznacz stronę

Podniosłam się z krzesła, tym razem ostrożnie. Z niechęcią spojrzałam na szklankę z resztką wody, od której zaczęło mnie już z lekka mdlić i poczłapałam do pokoju. Ze stosu przygotowanych do prasowania ubrań wyciągnęłam względnie najlepiej wyglądające szorty i koszulkę, a z szuflady czystą bieliznę, po czym ponownie usiadłam ciężko. Tym razem na tapczanie. Rzuciłam tęskne spojrzenie na poduszkę, po czym zaczęłam się ubierać. Po jakimś kwadransie udało się dojść do łazienki, a po kolejnym z umytymi zębami i wyszorowaną od wczorajszego makijażu twarzą poczłapałam ponownie do telefonu. Wybrałam numer Jurka i czekałam aż odbierze, licząc w myślach sygnały. Nic. Wybieram ponownie. Drugi. Trzeci. Czwarty sygnał i nic. Po piątym wreszcie ktoś odebrał. Liczyłam na zwyczajowe „słucham tu Jurek”, ale nic takiego nie nastąpiło.
– Halo. – powiedziałam niepewnie.
– Yyyuumhm – odpowiedziało mi bełkotliwie z drugiej strony.
– Halo! – wykrzyknęłam tym razem – Jurek, to ty? Jesteś tam?
– Yyyuumhmaaa – odpowiedziało podobnie jak poprzednio i odłożyło słuchawkę.
Ja zaś pozostałam ze swoją przy uchu. Lekko zbaraniała, przyznaję. Cóż to było? Coś w głosie, który przed chwilą słyszałam, brzmiało znajomo, choć Jurek na ogół był zdecydowanie bardziej komunikatywny. A może to zakłócenia na linii? Albo wręcz błąd centralki? Nierzadko przecież zdarza się, że łączy z całkiem innym numerem na drugim końcu miasta, albo wręcz z kilkoma naraz, a przecież w Świnoujściu trochę ludzi ma już telefony. Diabli wiedzą, do kogo się tak naprawdę dodzwoniłam, choć trzeba przyznać, że memlanie miało w tonie coś znajomego. Nie ma innej rady, jak jechać do Jurka osobiście. O tej porze jest jeszcze szansa na zastanie go w domu.
Rozmyślając tak, krzątałam się równocześnie po kuchni, usiłując znaleźć czystą szklankę i ponad stosem wczorajszych naczyń w zlewie nalać wody do czajnika. Zanim Olka do mnie dotrze, może uda się napić mięty.

To powinno mnie trochę postawić na nogi.

Zanim zdążyłam postawić czajnik na gazie (gdzie do cholery są te zapałki?!), usłyszałam na schodach lekkie, szybkie kroki i do mieszkania wpadła bez pukania moja, bynajmniej nie wyglądająca na ciężarną, kuzynka.
– Zostaw ten czajnik! – krzyknęła w ramach powitania – Mam coś lepszego! – uśmiechnęła się promiennie, wyciągając z torebki dwie szklane butelki z czerwonym napisem.
– O rany! Pepsi! – aż mnie zatchnęło z zachwytu – Skąd masz? O tej porze?
Zapasy weselne państwa młodych. Stało to u nas w tym nieużywanym pokoju. Za chwilę zabierają do „Penelopy”, ale jeszcze przed wyjściem udało mi się zabrać butelkę. Alicja się przecież nie obrazi. Szczególnie, że to przecież dla ratowania jej wesela.
Terkocząc bezustannie, Ola przetrząsnęła wnętrze szuflady ze sztućcami i uważnie zlustrowała powierzchnię stołu i szafek kuchennych.
– Ty, gdzie masz otwieracz?
– Gdzieś tu powinien być. Iza go zawsze odkłada na miejsce. Chyba, że… Alfred wczoraj robił prywatkę. Tak na marginesie, to chyba tylko on może nazywać popijawy z kumplami prywatką. W każdym razie miał gości. A jego goście wody sodowej raczej nie pijają. Po ich wizytach zawsze szukamy otwieracza w pokoju Alfreda…
– No to idziemy do Alfreda. – Zakomenderowała Ola i dziarskim krokiem ruszyła w głąb mieszkania.
Przed drzwiami mojego imprezowego współlokatora zatrzymała się jedynie na moment i lekko zapukała. Odpowiedziała jej cisza, więc nie czekając, otworzyła drzwi. Zamiast jednak wejść cofnęła się gwałtownie.
– O cholera! – odwróciła głowę i gwałtownie zaczerpnęła powietrza – Chyba po raz pierwszy od początku ciąży, poczułam co to mdłości. Jaki smród!
– Przepraszam. Zapomniałam uprzedzić, że do Alfreda po imprezie zagląda się raczej na wydechu. – wyszeptałam ze skruchą – Poczekaj, ja spróbuję. Mam wprawę. – zaczerpnęłam głęboko powietrze i wskoczyłam do niewielkiego pokoju. W trzech susach przemierzyłam przestrzeń między drzwiami, a oknem i otworzyłam je na całą szerokość, po czym wycofałam się w podobny sposób.
– No! Za chwilę będzie można tam wejść bez ryzyka uduszenia – wykrztusiłam zadyszana po tym wysiłku.
Faktycznie, kiedy po kilku minutach wkroczyłyśmy ponownie do pieczary Alfreda, powietrze było względnie świeże i nieprzystające do wyglądu wnętrza.
– Istne pobojowisko – skomentowała Ola, lustrując stół zastawiony pustymi butelkami i przepełnionymi popielniczkami – Ale ten… No no! Ciacho! – wymruczała z aprobatą pochylając się nad łóżkiem mojego współlokatora.

Zajrzałam jej przez ramię
z powątpiewaniem.

Spod kołdry wystawał lekko śniady muskularny tors z czarnym meszkiem zarostu. Szczupła męska twarz z cienką blizną na skroni, długie rzęsy rzucające cień na wystające kości policzkowe, lekko kwadratowy podbródek z wgłębieniem pośrodku, czarne włosy na poduszce… Jakby tak się przyjrzeć, to faktycznie… fizycznie atrakcyjny. Cóż z tego, skoro mój współlokator był najbardziej irytującym przedstawicielem swojej płci po tej stronie kanału? Ironiczne uśmieszki, sarkastyczne uwagi, zupełnie szczeniacka beztroska i comiesięczne popijawy skutecznie przyćmiewały niewątpliwą męską urodę. Zresztą, gdzie mu do mojego Marcina? Wróć! Nie mojego: dzisiaj Marcin należy do cholernego morza. I być może już nigdy… Cholera, no! Nie rozklejaj się Zychlerówna! Wróćmy do zadania. Odwróciłam się, na jęk Olki. Zobaczyłam ją z otwieraczem w rękach. Właściwie z dwoma kawałkami czegoś, co jeszcze wczoraj było otwieraczem. Zatrzęsłam się ze złości. Moja pepsi! Jak ja ją teraz otworzę? Nie jestem biegła w sztuczkach, typu otwieranie kapsli drugą butelką, kluczem, czy widelcem. Stanęłam nad rozwalonymi betami i wydarłam się ile sił w osłabionym zaspami piasku gardle:
– Alfreed! Do cholery! Wstawaj!
Wbrew mojej oczywistej intencji, śniady policzek na poduszce zaledwie lekko drgnął.
– Alfred! – wrzasnęłam jeszcze głośniej.
Cień rzęs na policzku zmniejszył się, a powieki uniosły, odsłaniając piwne oczy.
– O so chozi? – wychrypiał ich właściciel – Sswariowałaś? Daj pospaś. Nieziela jest… chyba – powieki opadły ponownie, a mną aż zatrzęsło.
– O nie! Nie niedziela, tylko sobota! I koniec spania! Natychmiast wstawaj. Ty, ty… meliniarzu! – rzuciłam inwektywą i na chwilę zamilkłam w oczekiwaniu. Po takiej obrazie chyba nie zaśnie? Miałam rację. Powieki uniosły się ponownie i piwne oczy spojrzały na mnie z nieskrywaną urazą, po czym ich właściciel powoli usiadł na łóżku, odkrywając przy tym tors i stopy. Zadarł głowę
i spojrzał na mnie niechętnie.
– O co ci właściwie chodzi, co?
– O co? A o to? – wydarłam z rąk zbaraniałej Olki zdemolowany otwieracz i podsunęłam mu pod nos – Nie twój był, ale używać mogłeś. Jasne! Używać! Nie niszczyć!
– Przez głupi otwieracz wpadasz tu o świcie i robisz mi awanturę? – zapytał niemal całkiem już trzeźwo, a w jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie. – Cześć Ola – posłał mojej milczącej kuzynce promienny uśmiech, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej. Będzie się uśmiechał gad jeden, gdy moje gardło tęskni za słodkim i gazowanym.
– Tak, właśnie tak! Przez głupi otwieracz! A raczej przez głupiego współlokatora, przez którego nie mogę się teraz napis pepsi!
– Pepsi? A skąd macie pepsi? – ożywił się wyraźnie – I wypraszam sobie głupiego. To nie ja go zepsułem, choć nie przeczę, że mógł to zrobić któryś z moich gości. Ale to chyba nie koniec świata? Otwieracz odkupię, a butelkę można otworzyć na kilka różnych sposobów.
– Kto może, ten może. Ja nie umiem. – burknęłam.
– A ja owszem. Idźcie do kuchni i poczekajcie na mnie chwilę. Za dwie minuty będziesz miała otwartą butelkę.
– Ani mi się śni wychodzić. Jak tylko zamkną się za nami drzwi, ty zapewne ponownie okryjesz się kołdrą. – wysyczałam.
– Zapewniam cię, że wstanę od razu. Ale żebym ja mógł wstać, wy najpierw musicie wyjść, rozumiesz? – powinnam była dostrzec kpinę w jego oczach i głosie. Być może nawet dostrzegłam, ale zaślepiała mnie złość. Przyznaję.

Pierwsza ocknęła się moja kuzynka.

– Jasne – rzuciła lekko – już wychodzimy. Asia… – szarpnęła mnie lekko za ramię, ale bezskutecznie. Nie było siły, która by mnie wówczas stamtąd wyciągnęła. Złość przykuła mnie do podłogi naprzeciw tej cholernej kanapy i nie pozwalała ruszyć się z miejsca.
– Nic z tego. – warknęłam – nie ruszę się stąd, dopóki nie zobaczę jak wstajesz.
– Asiu, chodź… – Ola próbowała jeszcze przemówić mi do rozsądku.
– Powiedziałam: nie. – wycedziłam.
Ola poddała się i sama wymknęła do przedpokoju. Ja pozostałam nieugięta naprzeciw siedzącego na wersalce Alfreda i narastającej drwiny jego spojrzenia.
– Jesteś pewna, że mam wstać przy tobie? – zapytał jeszcze, a jego kpiący uśmieszek po raz kolejny doprowadził mnie do furii. Zimnej furii. Końmi by mnie stamtąd nie odciągnęli.
– Owszem – odpowiedziałam pewnie – Nie wierzę, że wstaniesz, jeśli stąd wyjdę.
– W porządku, jak chcesz. – uśmiechnął się szeroko i bez dalszych dyskusji wstał nagle, zrzucając
z siebie kołdrę, a ja pozostałam ze wzrokiem wlepionym w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdowały się jego oczy. Tylko teraz zamiast oczu, dokładnie w tym samym miejscu znalazła się część ciała, którą cywilizowani ludzie na ogół skrywają wstydliwie pod bielizną. Skąd do cholery mogłam wiedzieć, że ten gagatek śpi bez pidżamy?

Ze stuporu wyrwało mnie chrząknięcie.

Rozbawione chrząknięcie. Nie podnosząc oczu, a w zasadzie mocniej wbijając wzrok w podłogę, odwróciłam się na pięcie i wymaszerowałam z pokoju. W kuchni usiadłam na taborecie pod oknem i oparłam się łokciami o kuchenny stół. Wbiłam wzrok w ceratę i znieruchomiałam. Po kilku zaledwie chwilach do kuchni raźno wmaszerował Alfred. Nie podniosłam wzroku i udawałam figurę woskową gdy żartował sobie z Olą, brał od niej obie butelki pepsi i gdy uszu moich doszedł syk otwieranej butelki. Nie drgnęłam również, gdy otwarta butelka z upragnionym napojem została postawiona przede mną na stole z szarmanckim „proszę bardzo”. Tymczasem moja ukochana kuzynka i przesympatyczny sublokator, nie zważając zupełnie na moją nieobecną obecność, przeszli do analizowania naszej sytuacji. Ze stanu zamrożenia zaczęłam wychodzić, kiedy doszli do rozpatrywania kroków, jakie powinnyśmy teraz przedsięwziąć. Na hasła zaś „samochód” i „prom”, zastrzygłam niemal uszami.
– A jak zamierzacie się dostać na prom? O tej porze w wolną sobotę na autobus trudno tutaj liczyć. Na taksówkę tym bardziej… – zainteresował się Alfred.
– Przecież Aśka ma auto. – odparła beztrosko Aleksandra, a moje usta bezwiednie niemal i poza udziałem mojej woli wygenerowały zachrypnięty szept.
– Nie mam. – po tym wysiłku zamilkłam ponownie, podnosząc jednak na nich wzrok.
– Jak to nie masz? – coś w tonie i spojrzeniu mojej kuzynki zaczęło uświadamiać mi dramatyzm sytuacji.
– No, nie mam. Został pod „Parkową”. Przecież po takiej ilości wina nie mogłam kierować.
– I wiedząc, że raczej nie spędzisz wieczoru przy „Grodziskiej”, pojechałaś samochodem?
– A czym miałam jechać? Furmanką? Nie sądziłam, że wpadniesz tu od rana i będziesz oczekiwać pełnej gotowości nie tylko mojej, ale i mego wehikułu. – zaczynałam tracić cierpliwość.- A ty jak się tu dostałaś? Nie autem? – przeszłam do ataku.
– Wzięłam taksówkę ze śródmieścia. Ale nie przyszło mi do głowy, żeby ją zatrzymać, więc pewnie wróciła. Tutaj, o tej porze pewnie niewielkie miała szanse na kurs. A tata swoim autem zwozi ostatnie zapasy do „Parkowej”. Potem będzie przystrajane dla młodej pary. Nie mogłam go wziąć.
W tej chwili Alfred bez słowa wyszedł z kuchni i ruszył w kierunku swojego pokoju, skąd dotarło do nas po chwili skrzypienie otwieranej szafy.
Po chwili ponurego milczenia, Olka zagaiła bez nadziei:
– A autobusy?
– Dzisiaj? Jest wolna sobota. Poza tym nie znam nawet aktualnego rozkładu. Pewnie coś jeździ, ale na przystanek jest dobry kwadrans drogi. Możemy tam pójść i przekonać się, że najbliższy jedzie
za dwie godziny…
W tej chwili do kuchni wrócił Alfred z notesem w dłoni.
– No i faktycznie autobus na prom macie za dwie godziny. Ale następny, a najbliższy
za siedemnaście minut. Zdążycie?

Chcesz przeczytać więcej? Pozostałe części opowiadania „Wyjątkowo twardy orzech” znajdziesz tu: I, III, IV, V.

Prawa autorskie do zdjęcia należą do Lysons_editions (Pixabay)

Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂