Zaznacz stronę
Zawdzięczam im tak wiele… tak wiele, jak pewnie wielu z Was zawdzięcza swoim babciom i dziadkom. A może nawet więcej. Dziś już nie ucałuję pomarszczonego policzka, nie utulę zdeptanego latami zmagań kruchego ciała i nie nakarmię ulubionymi łakociami, jak oni mnie przed laty. Dziś szukam wspomnień. Jak ulubionych pierścionków w szkatułce Babuni…

***

– Dziadzio, ciuciu! – w stronę czerstwego, szczupłego starszego pana wyciągają się małe łapki. Większe niż zazwyczaj oczy patrzą prosząco (a nie znaliśmy wtedy kotka ze Shreka – to pewnie był prototyp:)) Za chwilę już siedzę mocno wtulona na kolanach, a w ustach rozpływa się słodycz. Pradziadzio.

***

– Asia! Gdzie jesteś! Asiu! Obiad stygnie – słyszę głos babci. Widzę jej stopy w kapciach zza kurtyny koronkowej serwety i kolumn nóg krzesła – Tato, nie widziałeś jej?

– Niee! – odpowiada przeciągle mój wspólnik w przestępstwie. Pradziadzio.

***

Słoneczny poranek udający lato. Poranne słońce zalewa oszukańczo pokój, potęgując swój blask na znienawidzonych jaskrawożółtych meblach. Budzę się tak radosna, jak tylko dziesięciolatka potrafi. Kieruję głowę w kierunku otwierających się właśnie drzwi i wołam radośnie do stojących w ich obrysie postaci:

– Dzień dobry, mamusiu!
– Asiu, wstawaj. Pradziadek nie żyje.

Słońce zszarzało od łez.

Dziś już nie pamiętam dźwięku jego głosu. Zapomniałam zapach. Zatarł się przez lata jego dotyk i rozpłynął gdzieś śmiech. Ale pamiętam jak bardzo kochałam. I jak bardzo byłam kochana.

***

Mały, biały domek letniskowy nad jeziorem. Dni radosne i pełne słońca. Parne. Chłodne. Deszczowe. Długie. Ekscytujące. Rzadko trochę nudne. Ale tylko trochę.

Nie lubię jeść. Dorośli nazywają mnie niejadkiem. Siedzę przy stole godzinami. Jedzenie w większości mnie obrzydza. Dziadek zrywa raniutko w ogrodzie świeżutkie, pachnące truskawki. Babcia smaży na maśle puszysty omlet. Dostaję go na tarasie. Wcinam do ostatniego okruszka.

Później babcia robi kanapki. Dziadek kopie robaki. Idziemy na ryby. Drugie śniadanie zjemy na łódce na środku jeziora. Ach! Jak smakuje!

***

Zielona Góra. Wychodzimy z budynku przedszkola wprost w lekko zieleniejące już wiosenne popołudnie. Dopada mnie natchnienie, więc deklamuję prosto z głowy. Dziadzio się śmieje. Może podpowiada rymy? Już nie pamiętam.

– I przyleciał bocian biały i zgubił sandały – kończę ze swadą.

W domu oddaje mnie w ręce babci i obiadu, a sam szybko wyciąga maszynę do pisania. U babci w biblioteczce jest teczka pełna pożółkłych ze starości karteczek, zapisanych maszynowym drukiem. Na jednej z nich ten bocian bosy. Edzio zapisywał wszystko. Był pewien, że zostanę poetką.

Kochany.

***

– Babciu, mogę spać u Magdy? Proszę! Będziemy grzeczne. I przyjdę na śniadanie, obiecuję! – skomlę, a Magda grzecznie stoi w tle i czeka na decyzję. Nie jesteśmy już jakieś tam siuśmajtki. Licealistki. Ale babcia dobrze wie, że na takie trzeba uważać najbardziej. Magda na wakacjach niby jest u babci, ale nie mieszka u niej w domku, tylko stojącym w pobliżu domku swojej mamy. Dnie spędzamy razem. Ale na noc grzecznie wracam do dziadków. Uwielbiam te wspólne wieczory, ale młoda krew wrze i wzywa zew wolności. Babski wieczór. Marzenie!

W końcu się zgadzają. Chyba Edzio trochę ją namówił. A może ona jego? Siedzimy już w piżamach, ale nagle strzela nam do głowy, żeby się przejść na pomost. Zbliża się północ. Babcia z dziadkiem powinni dawno już spać, więc może przejdziemy alejką koło naszego domku. Idziemy, rozmawiamy półgłosem. Co chwilę wybuchamy zduszonym śmiechem. Nagle widzę zjawę w długiej białej sukni. Duch? Nie. Gorzej. Ja wiem kto to jest: – Magda, to moja babcia. Zawracamy.

Zawróciłyśmy, ale zamiast grzecznie iść prosto do domku i zgasić światło, my powędrowałyśmy na pomost inną drogą, posiedziałyśmy na nim, a wracając urządziłyśmy sobie niezbyt ciche pogaduchy z wracającymi z imprezy znajomymi. I na stojące przy płocie w towarzystwie starszych i pijanych chłopaków pada nagle snop światła z latarki:

– Asia, proszę do domu.

Poszłam z nimi jak niepyszna. Jak na stracenie. Położyłam się do łóżka, a rano chodziłam sztywno i ostrożnie jak po polu minowym. Ledwie bąknęłam w odpowiedzi na głośne „dzień dobry”. Skubnęłam śniadanie. Unikałam ich jak ognia, czekając… reprymendy? Kary? A oni nic. Spokojni. Uprzejmi. Jakby nic się nie stało. Mama dawno by mnie już zabiła. A oni tylko coś tam sobie szepczą po kątach. Aż w końcu w okolicach południa, babcia zapytała:

– Asiu, czy ty jesteś na nas zła?

Kochani.

***

Wyszłam z psem przed blok. Przy okazji sobie zajaram. Choć jestem już studentką, jest w moim domu jedna osoba, przed którą chowam się z fajkami. Młodszy brat. Upiorny, cholerny młodszy braciszek. I bynajmniej nie zależy mi na jego morale. Temu gagatkowi ta świadomość bynajmniej nie zaszkodzi. Ale toczymy wojnę. Taką, w której nie bierze się jeńców. A ja za nic w świecie nie chcę, żeby wieści o moim wstępie do nałogu dotarły do dziadków. Nagle słyszę syrenę. Przed wieżowiec zajeżdża straż pożarna, a za nią- całe stado dzieciaków. Stoję spokojnie i obserwuję scenę, gdy nagle czuję, że coś wypala mi drugi przedziałek. Podnoszę głowę i na wysokości trzeciego piętra widzę w oknie brata. Nie patrzy na straż ani swoich kumpli wokół. Triumfalnie wbija roziskrzone radością oczy w rozjarzony punkcik w pobliżu moich ust. Cholera. A kilka dni później odwiedza dziadków, czego w zasadzie nigdy nie robi.

Ja przychodzę kilka dni później. Pełna obaw. Ale nic się dzieje. Nikt krzywo nie patrzy. Nie dogryza. Pijemy herbatę, zajadamy ciasteczka. W kuchni Edzio wciska mi w dłoń banknot. Dziwię się, bo kieszonkowe to na ogół domena babci. Ona trzyma kasę. Edzio ma tylko drobne na totolotka.

– Dziękuję dziadziu. – daję mu buziaka i słyszę jak mruczy mi w kołnierz.
– Tylko nie na cygara.

„Acha!” Myślę sobie. Potem idziemy razem w kierunku miasta. Jak zwykle rozmawiamy, śmiejemy się. Na odchodnym, babcia wciska mi dwie dychy. „Masz tu parę złotych na cukierki.” Dziękuję, bo to się zawsze przyda. Rozstajemy się i są już po drugiej stronie ulicy, gdy nagle mnie woła. Cofam się, a ona już przemierza przejście dla pieszych.

– Słucham babciu?
– Tylko nie na cygara! – kiwa mi ostrzegawczo palcem wskazującym przed nosem.

Kochani.

***

– Ja nigdy w życiu za chłopakiem się nie obejrzałam – mówi to w taki sposób i z taką pewnością w głosie, że wiem, że to prawda. I chcę dorównać tej dumnej młodej damie po osiemdziesiątce. Zosi. Patrzę nad jej głową na stare zdjęcie ślicznej dziewczęcej twarzy w koronie czarnych włosów. Będę jak ona. Choć nie tak śliczna. Ja dwudziestopięciolatka.

Wieczorem wybieram się na rejs statkiem ku zachodzącemu słońcu. Fajny ten marynarz. I ewidentnie oczko mu się do mnie klei. O! I podszedł zagadać. Ale będę twarda. Choć miła, oczywiście.

– Babciu! Babciu! Podrywał mnie taki fajny marynarz! Ale się nie dałam! – wrzeszczę triumfalnie od progu.

– Oj, szkoda kochanie – odpowiada widocznie zafrasowana – bo jakbyś się dała poderwać, to może zostałabyś na kilka dni dłużej?

Kochana.

***

Trudno je zebrać i opisać. Są przebłyski wielu scen. Ale ciężko je wyłuskać. Ubrać w słowa. Dziś ciężko. Jest i babcia Janka. Jest ciocia Klara. I o nich też myślę i szukam wspomnień do zapisania. Do pokazania. Żeby gdzieś tu sobie były. Żeby byli wszyscy z tą wielką miłością: ich i moją. Jeszcze tu do nas na bloga zajrzą.


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂