Zaznacz stronę

Oj, ze sprzątaniem to ja się mam. Nie dość, że bałaganiara, to jeszcze trójka dzieci do tego, mąż i pies. Im nas więcej, tym bardziej jednak odczuwam potrzebę porządku. Walczę więc, by nie utonąć w chaosie. I na niektórych polach idzie mi coraz lepiej. Na innych nie idzie wcale.

Zaczęłam od wyrzucania

Skąd się bierze bałagan? Przede wszystkim z nadmiaru przedmiotów. Im ich mniej, tym łatwiej je pomieścić w szafach. Im mniej ubrań, tym łatwiej skompletować stylizację. Nawet mniejsza ilość kubków ma swoje zalety, bo zamiast wyciągać dziesięć jeden po drugim i zostawiać na ławie lub w zlewie, prędzej umyjemy naczynia, gdy będą potrzebne. To dla tych, którym brak samodyscypliny nakazującej natychmiastowe umycie użytych naczyń. Nie oznacza to, że trzeba od razu wyrzucić połowę wyposażenia domu, ale skoncentrować się na tym, by trzymać w mieszkaniu to, co rzeczywiście jest potrzebne i używane. Jeśli bluzka/buty/talerz na ciasto/krawat w renifery nie były używane od czterech lat, to czy naprawdę ma sens upychanie ich po szafach i szufladach? Ano właśnie…

W ten sposób podeszłam do otoczenia w tym roku na parę chwil przed narodzinami trzeciego dziecka. Kiedy uświadomiłam sobie, że przede mną kolejne hałdy maleńkich ubranek do upychania, segregowania, kolejne zabawki i pieluszki na ograniczonym przecież metrażu trzypokojowego mieszkania, zrozumiałam, że żarty się skończyły. Z sypialni wyjechały dwa wielkie worki pełne ubrań, których nie nosiłam od lat, ale szkoda mi było ich wyrzucić. Nadal szkoda, więc nie wyrzucam. Wylądowały w kontenerze na używaną odzież. Oczywiście tylko te zadbane, nadające się do noszenia. Przestałam też odkładać większość przedmiotów do naprawienia. Pęknięte filiżanki (te z ulubionych), talerzyki itp. dotąd czekały aż K. je sklei. Dacie wiarę? Uzbierał się ich okazały stosik. I gremialnie wylądowały na śmietniku. Od tej pory nie słucham już deklaracji „zostaw, ja to skleję”. Wszystko od razu trafia do kosza.

Miejsce na wszystko, wszystko na swoim miejscu

Zamiast w godzinę, dom można posprzątać i w niecałe pół, jeśli proces polega po prostu na odkładaniu przedmiotów na ich ustalone miejsce. Jeśli zaś zaczniemy się w trakcie zastanawiać gorączkowo, gdzież by tu upchnąć to i owo, czas wydłuża się nawet przeszło dwukrotnie. Podobnie rzecz się ma z wszelkimi sprzętami i chemią gospodarczą, jak mop, odkurzacz, ściereczki, czy płyn do podłóg. Idę do szafki, otwieram ją, wyjmuję płyn i szmatkę, zamykam szafkę. 20 sekund. Szukam ściereczki. Szukam płynu. Biegam od szafki do drugiej, w końcu znajduję wszystko upchnięte przy pralce – 5 minut. Może to zdziwi większość z Was, ale u mnie i tak bywało. Dlatego teraz większość rzeczy w moim domu ma stałe miejsce, choć w niektórych przypadkach zauważam to tylko ja. Na przykład, to, że blacie śniadaniowym pojawiła się podkładka na napoje. Kiedy już pozbieram wszystkie kartony, butelki i dzbanki w jedno miejsce od razu kuchnia wygląda lepiej. Niestety na krótko. Pojemniki na napoje mają bowiem nóżki i rychło rozbiegają się po blacie. Mam też w domu kilka bestii niepokonanych w postaci dziecięcych zabawek (wszystkie z funkcją samorozrzutu), butów (szczególnie w rozmiarach do 27) i ciuchów, z których maluchy wyrosły, ale jeszcze nie zdążyłam ich nikomu wydać. Tu pomoże tylko przebudowa szafy w przedpokoju i nowy pokój dziecięcy. Bardziej dorosłą kategorią bałaganu nieopanowanego są papiery. Nie pomaga przegródka w biurku na faktury i teczka na rachunki. Zawsze znajdzie się spora ilość niesegregowalnych i niepakowalnych, które swoje na wierzchu muszą odleżeć. I tyle.

Sprzątanie ułatwia porządek w szafach

Szafa to taka baza, która w niewidzialny sposób ustala proporcje ładu i chaosu. Jeśli na półkach wszystko leży ładnie poukładane, to po pierwsze znalezienie na nich potrzebnych przedmiotów zajmuje sekundy, a nie nerwowe minuty. Po drugie zaś, z łatwością da się w niej schować wszystko, co akurat stanowi bałagan na łóżku, biurku, czy fotelu. A to znacznie ułatwia sprzątanie. Można pokusić się o eksperymenty, najlepiej takie przeprowadzone wcześniej przez innych. Wielu poleca pionowe układanie propagowane przez Marie Kondo – japońską guru od sprzątania. U mnie doskonale sprawdza się to w ubraniach dziecięcych, które stacjonują w wysuwanych koszach. Układanie pionowe pozwala w mig dobrać zestaw do przedszkola i wyjąć koszulkę albo spodnie bez wywracania całej zawartości szuflady. W ogóle szuflady to genialny wynalazek. Jakbym mogła, to wszystko trzymałabym tylko w szufladach.

Sprzątanie po kawałku

Sprzątanie może uprzykrzyć dzień. A takie generalne to nawet miesiąc, jeśli umysł świadom kuszącej perspektywy uzbraja się na taką okazję, wspomagany przez liczne przypominajki w stylu „będę musiał to zrobić…”, „trzeba będzie…”. Pomijając, bynajmniej nie nieliczne zresztą, przypadki tytanów sprzątania, dla których trudno o lepszą rozrywkę niźli pucowanie fug w łazience szczoteczką do zębów (a znam taką osobniczkę, choć przy dwójce dzieci i pracy w korpo chyba z tego wyrosła), czy wywalanie z szaf wszystkiego, by za chwilę poukładać na nowo, takie podejście może wręcz przerażać. Może lepiej w takim przypadku podzielić sobie sprzątanie na mniejsze kawałki? Takie bardziej strawne? Jak małe? Ano wystarczająco, by przestały przerażać. Zamiast wycinać sobie z życiorysu cały weekend, może warto zaplanować, że codziennie zrobimy coś małego. Np. posprzątamy szafę. Albo wręcz kilka półek. A może tylko szuflady z bielizną? W taki sposób sprzątanie może przejść niemal niezauważone. Miewam takie zrywy. Na ogół jednak dopiero, gdy w szafie nie da się nic znaleźć albo nie ma czasu jechać po nowe buty dla Żmijki i w stosie obuwia po Tygrysku staram się znaleźć na szybko odpowiedni rozmiar. Albo gdy w szufladzie na przyprawy rozsypie się nagle majeranek i nie ma wyjścia – trzeba ją poodkurzać. Wówczas jest pretekst do uporządkowania danego odcinka.

Sprzątanie na bieżąco? Czasami…

Podobnie wygląda sprzątanie tego, co widoczne: przy okazji mycia zębów przetrę lustro w łazience i płytki wokół albo umyję umywalkę. Wylewając zwartość nocnika, przemyję na szybko toaletę. I tak się buja przez parę tygodni, ale w krew jakoś mi nie weszło, więc potem nadchodzi taki dzień, kiedy mi się nie chce/ nie mam siły/ biomet niekorzystny i obrzucam niechętnym spojrzeniem krople wody na lustrze. I wpadam w kompleksy, odwiedzając moje porządniutkie koleżanki albo oglądając zdjęcia blogerek parentingowych z trójką dzieci: roześmiane rodzinki w idealnie uporządkowanej przestrzeni. Chociaż tak mi do głowy przyszło: czy poza kadrem też jest zawsze tak poukładane? A może zdjęcia robią na zapas tylko w sobotę po południu, kiedy dopiero co mają za sobą sprzątanie? Szybki prysznic po intensywnej jeździe na mopie, trzy stylizacje do przebrania i szybka sesja zanim dzieci rozrzucą zabawki, pies rozgryzie dorodną kość wołową na środku salonu a cała rodzina nasyfi w kuchni przy obiedzie? Przecież taka blogerka to też człowiek.

P.S. Patrzę teraz na biurko, przy którym właśnie pracuję. Solenne Wam daję słowo, że wczoraj wieczorem je pucowałam. Stan na chwilę obecną: kalendarz, komputer (to jeszcze ok:)) dwa kubki po kawie i herbacie, koperta z zakładu fotograficznego, plik niezaksięgowanych faktur za paliwo i paczka plastikowych zacisków. I skąd to się wzięło?


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂