Zaznacz stronę
Może was zdziwi ten temat w wirze przedświątecznych pierniczków, czekoladek i oczekiwania na karpia, ale pogoda podła, więc gotuję rosół. Moim zdaniem najlepszy na świecie. Ale może wy gotujecie jeszcze lepsze? Wymienimy się rosołowymi trikami?

Dobry, domowy rosół – pełnia smaku i aromatu

Dobry rosół poznać po tym, że jest klarowny, ma piękną barwę, ale przede wszystkim – głęboki smak i aromat. I wszystko, co robimy, przyrządzając tę zupę, to właśnie dla klarowności, barwy, smaku i aromatu. Musi być gotowany powoli, z rozwagą. I na bogato.

Po pierwsze: dużo wsadu, mało wody

Solidna porcja mięcha i jeszcze większa warzyw, to podstawa. Nie da się dobrego rosołu ugotować na dwóch skrzydełkach i tyci marchewce. No, chyba, że w rondelku. Dla krasnoludka, bo na pewno nie dla mojej rodziny 🙂 Ja nauczyłam się od Babuni gotować rosół na wołowinie. U Babci to czasem był czysty bulion wołowy, ja stosuję ją jako dodatek do drobiu. Bezdyskusyjnie najlepsza jest do tego pręga wołowa z kością. I kawałkiem szpiku, który później można rozsmarować na chlebku… Uhm… Rozmarzyłam się. Zwłaszcza, że mąż zakupił tym razem kawał tłustego szpondra i przed chwilą zdejmowałam z powierzchni grubą warstwę tłuszczu. Z wołowiną do garnka lubię wrzucić dużą szyję indyczą, kilka skrzydełek lub porcję rosołową. Te ostatnie mam na ogół od teściowej – z kurczaka. Lepsza by pewnie była kura. Fajnego smaku dodaje kawałek kaczki, a nawet gęsi. Wystarczy szyjka lub skrzydełko, żeby całość nabrała zupełnie innego smaku. I taki rosół lubię najbardziej: na kilku rodzajach mięsa.

Do tego warzywa: cała włoszczyzna, czasem kawałek kapusty, zawsze cebula. A właśnie, jeśli chodzi o nią, to…

Cebulę opalam na ogniu

Dlatego nie wchodziła u mnie w grę indukcja. Ja muszę mieć płytę gazową. Właśnie po to, żeby móc tę cebulę do rosołu opalać. Zdejmuję z niej tylko luźną, zewnętrzną łupinkę. To, co przylega, zostaje. Bo to właśnie ta łupinka nadaje rosołowi piękny odcień. Rosół z opaloną cebulą ma głębszą barwę, jest cudnie klarowny i dostaje dodatkowy aromat.

Zimna woda, mały płomień

Dla wielu oczywiste, ale spotkałam i takich, którzy mięso wrzucają do wrzątku, żeby nie było szumowin. No to wtedy, proszę państwa, to już nie jest rosół. Zupa rosołowa co najwyżej. Zwiększając temperaturę pomalutku, mięso uwalnia aromat. Wszystkie „smaki” wypłukują się z niego i dostają do garnka. Wrzucone we wrzątek, mięso się „zamyka”. Samo mięcho z rosołu będzie wtedy smaczniejsze, ale nam o zupę przecież chodzi. A szumowiny? Zebrać, nie zagotować. Trudno. Nie ma wyjścia. Dla głębi aromatu jeszcze jedna rzecz ma kluczowe znaczenie.

Nie solimy od razu!

Sól, podobnie jak wrzątek „zamyka” mięso. Dlatego doprawić należy dopiero jak będzie miękkie. Co innego pozostałe przyprawy. Liść laurowy, ziele angielskie, pieprz ziarnisty wrzucam o wiele wcześniej, ale dopiero kiedy zdejmę szumowiny. Czasem dorzucam gałązkę świeżego tymianku albo kilka goździków. Są w zasadzie niewyczuwalne, ale fajnie podkręcają smak. Prawie zawsze dodaję lubczyk. Ale to pod koniec.

Warzywa wrzucam dopiero, gdy mięso jest miękkie

Gotując rosół z kury, warzywa dorzuca się na ogół po około godzinie od momentu wrzenia. Jednak inne gatunki mięsa, a przede wszystkim wołowina, wymagają na ogół dłuższego czasu. Ja gotuję samo mięso przez kilka godzin. Co najmniej trzy. Dopiero kiedy jest zupełnie miękkie, dorzucam warzywa. Z warzywami już, gotuję w odkrytym garnku albo z mocno uchyloną pokrywką. I to już niezbyt długo. Maksymalnie godzinę. Nie lubię rozgotowanych warzyw. Czasem wykorzystuję część do sałatki, więc powinny być raczej aldente. Zostaje im wówczas więcej witamin, smaku i aromatu. A rosołowi i tak wystarczy, bo warzyw jest dużo.

Na zielono – ładniej i zdrowiej

No jasne, że musi być natka pietruszki. Posiekana drobniuteńko i wrzucona do garnka tuż przed nalaniem do miseczek, żeby się trochę sparzyła. Inaczej miałabym przy obiedzie zabawę w wybieranie, przy akompaniamencie nieśmiertelnego przeboju „Mamo, ja tego nie chcę”. Czasem, szczególnie zimą, oprócz pietruszki, siekam również lubczyk. Na zimę staram się zamrażać już posiekany w torebce.

Podaję nieprzepisowo

Od kiedy mam dzieci, nauczyłam się robić rosół „na gęsto”. Brzmi dziwnie? Nie, no bez obaw. Nie zagęszczam go mąką 🙂 Obieram mięso, większość warzyw kroję w dość drobną kostkę. Jeśli robię sałatkę, to i tak część zostawiam w zupie. I to nie tylko marchewki, ale też selera i pietruszki. Wolę też inne makarony w miejsce tradycyjnych nitek. Gwiazdki, literki, a nawet makaron w kształcie ryżu. Zdecydowanie łatwiej się go je. Nam, a przede wszystkim dzieciom. Rosół z makaronem, to zresztą mój największy koszmar na weselach. Prawie zawsze ktoś zaczyna imprezę od tłustej plamy na kiecce lub koszuli. Dlatego na naszym własnym zaserwowaliśmy go gościom bulionówkach. Czysty, lany z dzbanków, do popicia. No bo przecież nie ma lepszej podkładki pod… wszystko 🙂 No dobrze. Rosół zagrał rolę modela na talerzu ze ślubnej zastawy dziadków, a nawet został zjedzony. Pora iść po dzieciaki. A wy mi tu może w międzyczasie podrzucicie kilka swoich trików do wypróbowania?


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂