Zaznacz stronę

– Gdzie ty masz głowę, kobieto?! – słowa, ton, wyraźna pretensja, po raz kolejny uderzają jak garść kamyków wystrzelonych z procy. Odwracam się powoli, czując jak mierzy się we mnie poczucie winy z żalem i złością. Jak zwykle nie wiem, które zwycięży.

Dwa pierwsze zaowocują najpewniej łzami. Drobne różnice w posmaku rozpoznam tylko ja. Dla niego będzie to jedno: uwaga! Ryczy! Złość to wybuch. Co najmniej sprzeczka. Może jakieś trzaśnięcie drzwiami. Ale czym ja się w zasadzie przejmuję? Bo nieuprzejme? Przede wszystkim trafia w punkt. Mój słaby punkt. Dwa miesiące temu urodziłam nasze trzecie dziecko i nie mam się najlepiej. Nie od dziś zresztą, ale czuję, że osiągam apogeum, do którego zmierzałam przez ostatnie parę lat. Wychodzę do kuchni, pokoju w konkretnym celu, który po drodze (raptem kilkanaście kroków) gdzieś mi się rozwiewa. Jasne, że każdy tak czasem ma. Ale ja tylko czasem nie mam. Zdarza się, że tracę 10 minut na krążenie między pomieszczeniami.

Liczenie w pamięci nagle stało się upiornie trudne, choć jeszcze kilka miesięcy temu po kalkulator sięgałam tylko w naprawdę trudnych przypadkach albo dla potwierdzenia wyniku. Najprostsze proporcje składników w kuchennych przepisach wylicza mi teraz mąż! A kiedy mam zrobić śniadanie w towarzystwie skaczącego mi po plecach potomstwa, nie potrafię się zabrać do pokrojenia pomidora. Wtedy na ogół po raz pierwszy w ciągu dnia jestem bliska łez.
Nie pytajcie o akty twórcze. Piszę po raz pierwszy od tygodni i każdemu zdaniu towarzyszy przytłaczające poczucie, że mogłoby być dużo lepiej. Że to, co powstaje, to poniżej moich możliwości.

Nie mam do tego głowy…

W rozmowach z moimi koleżankami ten stan nazywamy „ciążową słoniną”. Bo same widzimy, że niejednokrotnie zachowujemy się tak, jakby nasze mózgi w ciąży zamieniły się w gładką i odporną na myśl tkankę tłuszczową. Opór materii odczuwalny jest w wielu przestrzeniach: od liczenia w pamięci (naprawdę znałam kiedyś tabliczkę mnożenia i potrafiłam dodawać i mnożyć w pamięci 3-4 cyfrowe liczby? Serio? To byłam ja?), poprzez zapominanie, co właśnie chciałam powiedzieć, po zapominanie, gdzie położyłam przedmiot trzymany przed chwilą w dłoni. Nie da się zgubić jedynie dziecka. Ono sobie na to nie pozwoli. Bo ja bym może potrafiła, ale ono (a w zasadzie cała trójka) ma wyjątkowo silne wibracje i głośny dzwonek. Mój smartfon tak nie potrafi.

Bywają dziur w pamięci i bardziej ekstremalnie przykłady. Jak ten, gdy koleżanka po wyjściu na parking przez pół godziny szukała swojego samochodu i gdy już upewniła się, że został skradziony, przypomniała sobie, że przecież wzięła auto męża i właśnie stoi obok niego.

Można sobie żartować, ale stan ów, nie pomaga w życiu. A w nowo uformowanej właśnie rodzinie 2+3 mocno zawadza w zapanowaniu nad rzeczywistością. Skąd się wziął?

Nie tylko zmiany w mózgu

Będąc kiedyś z Babunią u jej neurologa, zapytałam jak to jest z tą słoniną. Roześmiał się, ale potwierdził, że tak często po ciąży bywa. Uspokoił, że to minie i mam się nie przejmować. Tyle, że ja później urodziłam jeszcze dwoje dzieci, więc stan trwa, a wręcz się nasila. Naukowcy przyjrzeli się kobiecym mózgom przed i po ciąży. W wynikach badań nie ma, niestety, wytłumaczenia mojego stanu. Co prawda potwierdzono, że w mózgu ciężarnej zachodzą istotne zmiany: zmniejsza się ilość substancji szarej, a nawet – co odkryli badacze z Hammersmith Hospital w Wielkiej Brytanii – sam mózg zdrowych kobiet ciężarnych zmniejsza się o mniej więcej 6%! Skurczony mózg wraca do normy w ciągu sześciu miesięcy po porodzie, a ubytki substancji szarej nie mają ponoć znaczenia dla koncentracji i pamięci, a pomagają przełączyć się tryb „baby on board”. Jak to więc ze mną jest?

Dokonałam autoskanowania. Wyszłam z siebie, stanęłam obok i zobaczyłam… Oj, zobaczyłam! Niewyspaną kobietę po cesarce i z anemią. Kobietę o zesztywniałym karku i obolałych plecach, której doba nie rozciągnęła się, obowiązków przez ostatnie lata przybyło. Ona sama zaś nadal ma ambicje, żeby zrobić WSZYSTKO! A WSZYSTKO oznacza tutaj dosłownie wszystko, poza może kilkoma drobiazgami. Takimi, jak drzemka w ciągu dnia po zarwanej nocy, czy regularne jedzenie, albo konsekwentne zażywanie żelaza. Czasem też nie zdąży się wykąpać, bo pada na nos, ale w czasie nie wykorzystanym na kąpiel układa małe ciuszki albo… ślęczy z nosem w komputerze, czym dodatkowo nadwyręża sponiewierany kark.

Do tego ta przereklamowana wielozadaniowość,

z którą problem mam od dawna. Serio. Mój mózg od niej ześwirował. Był moment, kiedy byłam na jej szczycie. Nauczyłam mój mózg wypełniania każdej możliwej luki czasowej, żeby jak najlepiej ją wykorzystać. Zero wolnych przebiegów. Jednocześnie potrafiłam przygotowywać trzy rodzaje ciasta na chleb, obiad na dwa dni i upiec drożdżowca do kawy. Albo taki nawyk – wychodząc do innego pokoju, zabrać z sobą coś z pomieszczenia, w którym właśnie się znajduję. A zawsze znajdzie się przedmiot, który powinien wrócić na swoje miejsce. Po co przemierzać zawrotny dystans czterech metrów z sypialni do kuchni dwukrotnie – raz by przynieść nożyczki i drugi, żeby odnieść kubek po porannej kawie, skoro da się załatwić to za jednym razem. A po drodze można przecież zahaczyć o salon i odłożyć gitarę! Wszystko działało za czasów singielskich. A nawet jeszcze po urodzeniu Tygryska. Aż wreszcie zwoje się przegrzały i się posypało. Efekt: totalna dekoncentracja. Mózg wyćwiczony w szukaniu zadań, nie potrafi się skupić na jednym dłużej niż przez kilka minut. Jeśli ktoś pomyśli, że niniejszy tekst piszę jednym ciągiem, to ze smutkiem wyprowadzę go z błędu. Utrzymanie myśli na jednym wątku i palców na klawiaturze, to bezustanna walka.

Szara cera, podkrążone oczy i bezmózgowie. Paraliż. To zdecydowanie najwyższa pora na wdrożenie planu naprawczego. I nawet zdążyłam go opracować.

Plan naprawczy: 3,2,1… Start!

Punkt pierwszy jest najtrudniejszy: chodzić wcześniej spać. Optymalna byłaby 22.00. Niestety niezwykle rzadko osiągalna. Z natury jestem raczej sową niż skowronkiem. Późny wieczór i noc, były dla mnie zawsze najlepszym czasem na naukę i pracę. Były. Ale już nie są. Zmęczona po całym dniu, o dziesiątej po prostu padam na pysk. Dlaczego więc nie paść na poduszkę w piżamie i ze zmytym makijażem?

Punkt drugi to jedzenie. To też bywa niełatwe, bo wszelkie zawirowania życiowe od lat skutkują u mnie w pierwszej kolejności niechęcią do jedzenia.

Punkt trzeci to dopracowana organizacja dnia. Moją wizytówką była zawsze raczej spontaniczność, co z irytacją przypomina mi czasem mąż, gdy truję mu, że to czy tamto trzeba zaplanować. Niestety, przy trójce maluchów tylko przy doskonałej organizacji jest szansa na spontaniczność. Inaczej nie będzie na nią czasu. Podstawy narzędziowe mam, dzięki pewnej decyzji jeszcze sprzed trzeciej ciąży, kiedy to zdecydowałam się zainwestować kilka złotych w kurs Pani Swojego Czasu – Oli Budzyńskiej. „Zorganizuj się w 21 dni” dał mi kilka świetnych narzędzi i sporo inspiracji. To jednak temat na osobny post. Podobnie jak mój idealny plan dnia, o którym napiszę, jak tylko uda się go opracować, wdrożyć i dopracować 🙂

Jest jeszcze jedno narzędzie, polecone mi przez psycholożkę, do której zaczęłam chodzić w ramach programu autonaprawczego. Fajna babka, tak na marginesie. Posłuchała moich skarg na skaczący i ślizgający się po zadaniach mózg i zawyrokowała:

– Musisz poćwiczyć uważność. Może przestaniesz gnać na złamanie karku, że mnie samej trudno za tobą nadążyć i zatrzymasz się na chwilę. Tu i teraz.
– Chętnie! – wykrzyknęłam – Z całego serca tego pragnę! Tylko jak?!?

A wtedy ona poleciła mi coś, co tygryski takie jak ja lubią najbardziej: książkę. „Mindfullnes. Trening uważności” Marka Williamsa i Danny-ego Penmana. Nie znajdziecie jej jeszcze wśród recenzji, bo powstrzymałam się od przeczytania jej w całości, zanim nie przerobię treningu medytacji – tydzień po tygodniu. A to na razie kuleje. Wierzę jednak, że w końcu będę mogła napisać pełną recenzję. Swobodna, radosna i wreszcie – skoncentrowana.
A teraz do roboty! Wieści z frontu spodziewajcie się za jakiś czas.

Właścicielem praw autorskich do zdjęcia jest Tumisu. Źródło: Pixabay

 


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂