Zaznacz stronę
Mój mąż opowiedział mi o swoim kliencie, który ze swoim, pełnoletnim już, synem ma taką więź, że ten w weekend przychodzi do łóżka rodziców, żeby pogadać. Opowiedzieć jak mu minął tydzień. „Właśnie taką rodzinę chciałbym mieć” – skonstatował mój mąż. Mam dla ciebie złą wiadomość, kochanie: mnóstwo roboty przed nami. Łatwo nie będzie.

Historia zaczyna się, gdy rodzi się człowiek.

Tulimy do piersi. Pierwszy raz dajemy jeść. I wchodzimy z nim w codzienność. Wychowujemy dzieci najtroskliwiej jak potrafimy. W myśl takiej, czy owakiej szkoły. Rozważnie i świadomie. Staramy się przy tym nie odbijać kalką tego, co złe było w naszym własnym dzieciństwie. Lecz to nie zawsze jest proste. Krzyczenie. Karanie. Odsyłanie do swojego pokoju. Szlabany. Odliczanie z utęsknieniem minut do końca dnia i zagonienia towarzystwa w różnym wieku do łóżek. Jeśli nie wiesz o czym mówię i nigdy tak nie miałeś, z całą pewnością nie jesteś rodzicem 🙂

Tak o tym marzyliśmy. Miało być tak pięknie. A jak jest?

Też tak masz?

Wyobrażamy sobie szczęśliwą rodzinę. Wesołe poranki, poczucie radości i spełnienia. Jednak szybko okazuje się, że życie rodzinne dalekie jest od reklam IKEI, Allegro, czy obiadków dla dzieci. Jest dużo pracy. Dużo wymagań. Mało czasu na zrobienie rzeczy koniecznych, nie mówiąc już o czasie dla siebie. I ciągłe „Mamo! Tato!” Nie mówiąc już nawet o tym, że dla dorosłego średnio pasjonujące jest spędzanie masy czasu w pozycji horyzontalnej na dywanie i zabawie z osobnikiem < 2, który największą frajdę widzi w rozwalaniu w zbudowanej przez ciebie wieży z klocków. I tak przez dwie godziny. Na początku jest fajnie. Może nawet sam tę zabawę wymyśliłeś i pokazałeś, ale po godzinie masz dość. A po tygodniu jesteś bliska szaleństwa. No i znowu ten czas. Czyli jego brak.

Zaczynamy więc radzić sobie inaczej.

Odkrywamy dawanie. O wiele łatwiej dawać rzeczy, których my nie mogliśmy mieć: ubrania, zabawki, drogie gadżety. Wtedy wychowywanie wydaje się łatwiejsze. Łatwiej nawet nie krzyczeć, kiedy młody człowiek zajmie się sobą, zamiast zawracać głowę. Jest przecież tyle do zrobienia! Druga oczywista metoda to bajki: w telewizji, na tablecie. Przynajmniej się nie spoci, nie pobrudzi i bałaganu nie narobi. Nie mówiąc już o tym, że jak go wciągnie, to WRESZCIE BĘDZIE CHWILA SPOKOJU. Pułapka numer jeden.

Parę razy się na tym złapałam. Na takich chętkach. A nawet na momentach odsuwania od siebie dzieci z ich potrzebami. Z ich potrzebą mnie i mojego czasu. Kiedy była z nami Babcia, godzinami gadała do maluchów, gdy ja jeździłam na mopie i dopieszczałam obiad z dwóch dań. W końcu zmądrzałam, ale o tym za chwilę.

Druga pułapka to czekanie na „kiedyś”

Lubi w nią wpadać mój mężulek. Mówi mi na przykład „zobaczysz, będzie wesoło”, mając na myśli naszą trójdzieciatą brygadę. Powtórzył to przy różnych okazjach kilka razy, aż w końcu zapytałam:

– Kochanie, a kiedy niby ma stać się „wesoło”?

– No… kiedyś. W przyszłości. Jak będą starsi.

– Nic się samo nie wydarzy. Nic dobrego. Jeśli ma być wesoło, to od teraz. Jeśli nie będzie nam dobrze teraz, to później stanie się jeszcze trudniej!

Wiecie o co mi chodzi? Na początku są słodkie maluchy, które lubimy przytulać, stroić, obdarowywać prezentami, filmować. Uczymy je mówić, chodzić, a potem często miewamy tak jak jedna z moich koleżanek, gdy siedząc w moim salonie popijała kawę i obserwowała swoich synów. Wydziczali się radośnie ile wlezie, a ona nagle wypaliła:

– Wiesz, uczysz ich chodzić, mówić, a potem przychodzi taka chwila, że marzysz, żeby się na chwilę zamknęli i usiedli na dupie.

Znam takie chwile. Oj, miewam je i ja.

Ale zawsze z tyłu głowy przebija świadomość, że właśnie teraz i tylko teraz mam tę szansę, żeby nauczyć moje maluchy rozmawiać ze mną. A siebie z nimi. Ta szansa trwa kilka chwil. I już nie powróci. Jeśli ją zmarnuję, już nigdy mogę tego nie odrobić. Staram się pamiętać, gdy czterolatek jąka się przez pięć minut, żeby powiedzieć jedno, być może błahe w tej chwili zdanie. Wobec chwili błahe, a dla naszej relacji – zasadnicze. Dla mnie i mojego pośpiechu nieistotne, dla niego – najważniejsza treść wieczoru. I to od mojej reakcji na jego dukanie o koledze, który zepsuł mu rakietę z klocków, zależy, czy przyjdzie do mnie z poważniejszym problemem: molestowaniem, nieszczęśliwą miłością, napastliwością rówieśników. I tak samo jest z zabawą, wspólnym spędzaniem wieczorów. Nie załatwisz tego „kiedyś”. Jedyny moment jest dziś.

Mam tyle ważniejszych spraw na głowie…

Obiad, artykuł, konspekt dla klienta, a nawet umycie podłogi. Signum temporis. Czyli pułapka numer trzy. Dziś codzienność rodzin coraz bardziej opiera się o spełnianie zadań. Każdy z osobna swoich. Rosnącej góry zadań i obowiązków. Gdzie tu czas na miłość? Gdzie czas na wychowywanie?

Wspominałam już o mojej Babuni, gadającej do maluchów, gdy ja jeździłam na mopie? Ależ mi brakuje dziś tego jej gadania. Ale nie dlatego, że ja wtedy mogłabym jeździć. Dlatego, że ona pokazała mi, co tak naprawdę najpiękniejsze jest w dzieciństwie naszych dzieci: przeżywanie go. Ona nie robiła tego dla mnie, żebym mogła sobie te podłogi wyjeździć i wylizać. Robiła to dla nich, wiedząc, że najcenniejszy dla dzieci jest nasz czas. Taki zwykły codzienny czas na bycie z nami, uśmiechanie i przytulasy. Robiła to też dla siebie, bo ją to po prostu uszczęśliwiało. Dziś, kiedy jej już nie ma, widzę to wyraźniej niż kiedykolwiek dotąd. I tak post factum uczę się tej mądrości. Szkoda, że nie mogę jej tego powiedzieć. Podziękować.

Czekajcie, czekajcie. Zdążyliście już pomyśleć, że ja teraz tak wszystko mam mądrze w głowie poukładane, że podłoga zarasta, a ja tulę? No nieee. Przecież to blog dla inteligentnych, a nie naiwnych. Nie mogliście tak pomyśleć 🙂

Ale staram się. Mam świadomość jakie to ważne. I poczucie, że każdego dnia jest odrobinkę lepiej. Pocieszam się, że to naprawdę jeszcze maluchy, więc zbyt wielu błędów nie zdążyliśmy na razie popełnić i mamy pewien margines czasowy na korektę. Korygujemy każdego dnia. Choć z różnym efektem. Ale dyscyplinujemy się. Wprowadzamy zasady. Na przykład taką, że po odebraniu maluchów z przedszkola, nie otwieramy komputerów, nie rozmawiamy przez komórkę. No… zbyt wiele nie rozmawiamy. I udaje się nie odbierać ich na kwadrans przed zamknięciem żłobka, bo do ostatniej chwili trzeba pisać i sprzątać. Przez ostatnie dwa tygodnie wychodzę z domu po maluchy o 14.30, co wcale nie jest dla mnie łatwe. To wymaga dobrego planu i samodyscypliny, bo roboty jest mnóstwo i coraz więcej. Szczególnie jeśli mamusia postanowiła wreszcie założyć bloga, o którym myślała od lat. Staram się zatem podwójnie. I wdrażam kolejne zasady. Nie dla nich, ale dla siebie. Bo to wychowywanie od siebie musisz zacząć, rodzicu, jeśli ma być dobrze.

A pamiętasz o sobie?

Bo w tym rodzinnym kołowrotku są nie tylko dzieci i ich opiekunowie. Nie tylko matka i ojciec, ale kobieta i mężczyzna. Przecież życie nie kończy się, gdy dorabiamy się potomstwa. Mieliśmy sięgać gwiazd, a tu kupy i kupy… Na jakiś czas. Potem zaczną się wychowywanie… markowe ciuchy, drogie wakacje, klasowe wycieczki. Ktoś musi na to wszystko zarobić. No to zarabiamy. A po pracy wozimy na zajęcia, w weekendy na urodziny. U mnie też się to niebawem zacznie. Ale nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli zrezygnować z siebie. Bo do kogo mają przyjść nasze dzieci, jeśli w ciałach ich rodziców będą zatyrane szczątki? Tulimy więc i siebie. Zakładamy blogi, w których można się wyżyć. Dajemy sobie wychodne, a czasem trolujemy do południa. I tego też się uczymy. A to ważna umiejętność. Dla nas i dla naszych dzieci. Bo w tym tkwi sedno: żeby stworzyć szczęśliwą rodzinę… trzeba po prostu umieć być szczęśliwym. Na szczęście wszystkiego można się nauczyć 🙂 Miłego dnia, Drodzy Rodzice!

Fot. Nieoceniona i utalentowana Katarzyna Leszczewicz


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂