Zaznacz stronę

Są książki, które zmieniają ci coś w środku. Są książki, których nie da się zapomnieć. O których myślisz „dla niej jednej warto było nauczyć się czytać”. Są pisarze, którzy na twoich emocjach grają z wirtuozerią największych mistrzów. To jest taka pisarka. I taka książka.

Drugi miesiąc zastanawiam się, jak podejść do tej recenzji. Najchętniej napisałabym „Po prostu ją przeczytajcie. Koniecznie!”. Niestety, nie tego oczekuje się od recenzenta. Napiszę więc o tym, co dla mnie w czytaniu najpiękniejsze. O emocjach. A tych lektura „Małego życia” nie szczędzi. Jest złość. Jest radość. Jest smutek. Rozpacz! Miłość przez olbrzymie „M”. Nadzieja i żal. Pełna paleta wzruszeń. A, kiedy już zamkniesz ostatnią okładkę, nastaw się na nostalgiczną mieszaninę smutku, tęsknoty i… niedosytu. Bo choć historia snuje się przez blisko 1000 stron, dla czytelnika i tak okazuje się za krótka. Chciałoby się z bohaterami spędzić jeszcze parę chwil. Niestety. Znasz już koniec. Nie potrafisz beztrosko wrócić do początku.
„Małe życie” jest o tym, że krzywda nie dzieje się tylko tu i teraz, ale rozwleka się w czasie, nieraz na całe życie. Szczególnie, gdy skrzywdzisz dziecko. Za jednym zamachem tworzysz skrzywdzonego nastolatka, dorosłego i starca.
„Małe życie” jest o tym, że prawdziwa miłość potrafi pokonać wszystkie granice, w tym te najtrudniejsze do przebycia – w nas samych.
„Małe życie” jest o tym, że małość i wielkość są tak samo względne, jak niemal wszystko w ludzkim świecie.
„Małe życie” jest o tym, że nie ma tylko dobrych i tylko złych, bo każdy z nas ma różne oblicza. Że człowiek jest jak księżyc i ziemia – piękny, gdy padnie na niego słońce, ale zawsze jest strona ukryta w cieniu. Mroczna.
„Małe życie” jest też o tym, że czasem osobą, która najmniej o człowieku wie, jest on sam.
I o tym jak łatwo można zbłądzić, wybierając źródła odniesienia.
„Małe życie” jest o tym, że po największym ciosie można się podnieść. Ale też o tym, że czasem widzisz człowieka stojącego, a on czuje, że leży. Albo spada.
„Małe życie” jest o tym, że błędy są ludzkie, wybaczanie naturalną koleją rzeczy, na sklejonym zawsze zostaje rysa. Głębokość tej rysy jest tajemnicą.

„Małe życie” to wielka literatura. Największa. Wszystko w tej powieści jest wielkie. Nawet drobiazgi. A może one przede wszystkim. A Hanya Yanagihara już dołączyła do panteonu największych Twórców Literatury. Ja jestem na kolanach. I już z nich nie wstanę. Bo to już nie talent, nie umiejętność. To dar. To geniusz. Jestem na kolanach.

Targałam tę książkę samolotem przez 3,5 tys km. Czytałam przez dwa tygodnie z dziećmi skaczącymi mi nad głową. Przez nią mój mąż zostawił w Egipcie kapcie, bo nie zmieściły się do walizki. Ani przez moment nie żałowałam, że nie wzięłam czegoś innego. Cieńszego. Żałowałam, że nie kupiłam czytnika 🙂


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂