Zaznacz stronę
– Coś tu nie gra. Coś tu bardzo nie gra – mruczał Ojciec Czas, drepcząc nerwowo po pomoście w górnej części mechanizmu – To przecież niemożliwe. Nie mieliśmy żadnej awarii od 66 milionów ludzkich lat. A wtedy… Wyginęły dinozaury! – wykrzyknął z grozą.

Czasiki zaprzestały codziennej krzątaniny i zgromadziły się na dolnym podeście. Zaniepokojone obserwowały niecodzienne zachowania Ojca. On nigdy nie drepcze! Nie wykrzykuje! Nie wie, co to nerwy! Przechadza się raczej dostojnie, gładzi w geście zadowolenia długą siwą brodę i rozdaje zamyślone uśmiechy. Te uśmiechy to największa nagroda. Dla nich właśnie– nawet bardziej niż dla niebywale ważnej misji – oliwią codziennie najmniejsze elementy mechanizmu, wyciągają maleńkimi paluszkami drobinki kurzu spomiędzy kółek zębatych, żeby nic nie zakłóciło pracy machiny czasu. A uśmiechu nie dostał nikt od co najmniej trzech dni! Niebywałe! Niepokojące. Dlatego czasowe ludki – mali pomocnicy Ojca – z troską przyglądały się jego niecodziennemu zachowaniu. Małe olejarki, pęsety i miotełki do kurzu zwisały bezwładnie z drobnych rączek, a nad gęstniejącym tłumkiem unosił się nerwowy szept.
– Pędzik! – zawołał Ojciec z górnego pomostu. – Pędziku, przyjdź tu do mnie, proszę.
Tłumek zafalował: – Pędzik, Pędzik, gdzie jest Pędzik? – szeptały między sobą czasiki.
– Tu jestem Ojcze, już idę – gdzieś z boku odezwał się kryształowy głosik. Wyprostowany skrzacik minął podekscytowany tłumek i skierował się w stronę schodów. Gdy już wdrapał się na górę, co – mimo jego krótkich nóżek – zajęło zaledwie kilka chwil, podszedł do Ojca i z poważną miną oczekiwał poleceń.
– Pędziku, musisz szybko sprowadzić tu Naprawcę – zwrócił się do niego Czas – To niebywale ważna i pilna misja. Naprawdę wiele od niej zależy. Być może nawet… wszystko. – wydusił.
– Tak jest Ojcze. Pędzę – i ludzik jakby rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając za sobą zafrasowanego Ojca i tłumek zaniepokojonych skrzatów.

***

Znacie takie poranki, w które budzicie się ze świadomością, że dziś jest ważny dzień?

W dzieciństwie budziłem się tak w dniu urodzin. I to było fajne. Potem zaczęła się era klasówek szkolnych i to już nie było fajnie. A dziś otwieram oczy z naprawdę mieszanymi uczuciami. Bo z jednej strony egzamin. Ale jaki egzamin! Największa krowa na pierwszym roku! I jeden z gorszych przez całe studia. W dodatku z Fazim (to czułe zdrobnienie od „faszysta”, więc łatwo sobie wyobrazić kochanego profesorka). Z drugiej jednak… po pierwsze jestem obkuty. Obkuty jak nigdy. Trudno będzie tego nie zdać. Choć Fazi ponoć największe kujony uwala. Niszczy ich atmosfera sali egzaminacyjnej. Lodowate, świdrujące spojrzenie odbiera siły walki i sprawia, że cała wiedza ulatuje, by pojawić się ponownie za drzwiami. Ale nie dam się. Zbyt ciężko pracowałem, by teraz ulec. Nie będę patrzył na bazyliszka. A na wieczór umówiłem się z Alicją! Sam nawet nie wiem, jak to się udało. Marzyłem o niej przez cały semestr. O jej lśniących ciemnych włosach. O uśmiechu. O pocałunkach zmysłowych ust. O… No. Marzyłem. I dziś przynajmniej część tych marzeń może się spełnić, bo wieczorem idziemy na randkę! A teraz jest ranek, o czym informuje mnie snop wiosennego słońca, wpadający do pokoju przez nie zasłonięte okno. To taka moja ulubiona metoda na pobudki. Mam pokój na północnym wschodzie, więc niemal każdego ranka budzi mnie słońce. O ile nie zasłaniają go chmury. Dziś nie zasłaniają, więc z przyjemnością przeciągam się w pościeli. Egzamin na jedenastą, więc zanim otworzę oczy, mogę się chwilę tak właśnie poprzeciągać. Siedziałem do trzeciej nad notatkami, więc mi się należy. Podnoszę w końcu powieki i zerkam na budzik. Za dwadzieścia siódma. Jak na niespełna cztery godziny snu, czuję się dziwnie wyspany. To dobry znak! Odsuwam kołdrę i wyskakuję z łóżka. Zjem musli z jogurtem i wyskoczę po gazetę, a potem pójdę pobiegać. Szybki prysznic i zostanie mi jeszcze sporo czasu do egzaminu.
Jem płatki i ubieram się równocześnie. Często tak robię. Nabieram łyżkę i z pełnymi ustami ściągam piżamę. Kolejna łyżka i wciągam wyjęte z szuflady bokserki. Rozglądam się za spodniami. Powinny leżeć na krześle, gdzie na pewno kładłem je w nocy. Powinny, ale ich nie ma. Rozglądam się ponownie, uważnie i dopiero teraz zauważam, że pokój wygląda jakoś inaczej. Zupełnie jakby krasnoludki poprzestawiały w nocy moje rzeczy.

Ktoś tu buszował? Ale przecież ja tu byłem!

Położyłem się o trzeciej, spałem do siódmej… Podchodzę do drzwi i naciskam klamkę. Zamknięte. Jakim cudem ktoś mógł się tu dostać i przestawiać moje rzeczy tak, że nie usłyszałem? Na ogół śpię raczej czujnie. A jednak. Książki na biurku, ubrania – wszystko jest ułożone gdzie indziej i inaczej niż je zostawiłem. A w zlewie, gdzie jeszcze w nocy piętrzył się stos talerzyków i kubków, nie ma nic. Wszystko pięknie pomyte i ułożone na suszarce. Co jest?! Znajduję wreszcie dres i wybiegam z pokoju. Nie czekam na windę. Pokonuję trzy piętra biegiem, rzucam przez zęby „bry” portierowi, który na mój widok zastyga w zdziwionym bezruchu. Chyba nie spodziewał się w czasie sesji o siódmej rano studenta wybierającego się na jogging.
Odpuszczam gazetę. Muszę pobiegać. Co, do cholery! Jak ktoś dostał się do mojego pokoju. Kto? Po co? Myśl, Borys, myśl.

Złodziej? Złodziej nie układa ubrań w kostkę. Nie myje naczyń!

Jachu i Pięta zrobili mi kawał? Nieee. Mogę podejrzewać moich kumpli o wiele, ale na pewno nie o to, że w środku nocy wezmą się za brudne gary. Mijam budynek wydziału dziennikarstwa i wbiegam w alejkę przylegającego do kampusu parku. Zmierzam do mojej ulubionej, leśnej części. Tutaj jakoś najłatwiej mi idzie rozwiązywanie problemów. Niejeden dół odpuścił po uczciwym joggingu po lesie. Choć obawiam się, że nie znajdę tu odpowiedzi na pytanie, kto do jasnej cholery, buszował w nocy po moim pokoju. Zamknięte drzwi, pomyte naczynia… Nikt poza mną… Zaraz! Stanąłem jak wryty pośrodku alejki. Czy naprawdę nikt poza mną nie mógł tego zrobić? Zdarzyły się ostatnio pewne incydenty…
Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk:
– Borys?! Boryyys!
Zatrzymałem się i odwróciłem. Majak. Z mojego roku. Biegamy czasem razem.
– Siema stary.
– Siema? Siema mówisz? – Majak nagle poczerwieniał – Pojebało cię? Kurwa! Wszyscy go szukają. Matka się zamartwia. Laski na roku niemal płaczą, a ten mi tu „siema”? Jogging sobie urządzasz? Może na komisariat biegniesz? – wykrzykiwał coraz głośniej, wymachując rękami, a mnie zatkało.
– Zaraz, zaraz. Majak! Wyluzuj chłopie i może od początku! Kto mnie szuka? I dlaczego? Przecież ja się nie ukrywam!
– Może nie ukrywasz, ale znikasz!
– Jakie, kurwa, znikasz? – zaczął mnie wpieniać – Od kiedy wyszliśmy od Pięty, przez cały czas byłem w swoim pokoju. Do trzeciej zakuwałem na egzamin do Faziego.
– Skoro taki z ciebie kujon, to ciekawe dlaczego się na tym egzaminie nie pojawiłeś? Matka przyjechała, siedziała u ciebie w pokoju przez prawie cały dzień, aż w końcu zadzwoniła do Pięty i się okazało, że nikt cię wczoraj przez cały dzień nie widział. Dziekanat! Rektor! Policja. Już cię chcieli z psami szukać, a ten sobie biega w najlepsze jak gdyby nigdy nic. A Alicja to się nieźle wkurwi. Wczoraj się martwiła, ale dziś chyba już nie będzie, jak się dowie, że olałeś i poszedłeś pobiegać.
Zamarłem.

c.d.n.

Prawa autorskie do ilustracji należą do kellepics (Pixabay.com)

Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂