Zaznacz stronę

Dobrze jest móc uzbierać sobie na większe wydatki bez wspomagania się kredytami. Wspaniale jest mieć rezerwy finansowe „na czarną godzinę”. Oszczędzanie zbyt wysokich sum nie zawsze wychodzi na dobre…

Odkładam pieniądze od paru lat

Nauczyła mnie tego bliska osoba. A właściwie zainspirowała. Widząc, że zafundowała sobie coś, o czym ja cicho marzyłam, zapytałam jak jej się udało. W domyśle było: „przecież zarabiasz dużo mniej niż ja”. Jej odpowiedź pewnie was nie zszokuje. Odpowiedziała po prostu „odłożyłam”. I wyjaśniła, że z dodatkowych zajęć, ma zysk od kilkudziesięciu do paruset złotych miesięcznie. I te pieniądze odkłada na to, czego chce, a nie jest w stanie sfinansować z bieżących dochodów rodziny. A mnie olśniło. Przecież ja chyba też tak mogę? Dotąd wszystko wrzucałam do wspólnego rodzinnego kotła: na życie, na inwestycje, niespodziewane wydatki. I zastanawiałam się, gdzie się ta cała kasa podziewa. Przecież nie zarabiamy wcale tak znowu mało. Może nie bardzo dużo, ale tyle, żeby te kilkadziesiąt, a nawet kilkaset złotych odłożyć, to powinno się znaleźć. To dlaczego moje konto na koniec miesiąca świeci pustką, a portfel podszewką? Zaczęłam więc projekt „oszczędzanie”. Oprócz pieniędzy na koncie, pojawiła się dodatkowa nagroda. Poczułam się dużo lepiej

Bo oszczędzanie to coś, czego nigdy mnie nie nauczono.

Babcia z dziadkiem mieli względnie wysokie emerytury z dodatkami kombatanckimi, a wydawali na bieżąco. Dziadek prosił i przestrzegał „Tereniu, odkładaj”. Ale Tereni nie szło. Z mamą było podobnie. Jak nie miała to nie odkładała, bo nie miała. Ale jak miała, to też nie odkładała… bo nie umiała 🙂 A tato otwarcie przyznaje, że kredyt to w dzisiejszych czasach równoprawne z innymi źródło finansowania firmy. Może nie żyje na kredyt, ale z dnia na dzień, to już na pewno. I z wdziękiem wychodzi mu to od lat. No to kto miał mnie niby nauczyć oszczędzać? Podejrzałam zatem u szwagierki i reszty nauczyłam się sama. Kalkuluję budżet. Zakładam konto oszczędnościowe. Wprowadzam kontrolę i jakąś tam dyscyplinę. I po kilku miesiącach mam parę tysięcy. Ale super! Radość długo nie trwała, bo zimowe oszczędności zjadły inwestycje w Ranczo Chocicz, a letnie poszły na remont w mieszkaniu, ale okazało się, że umiem.

Potem nauczyłam się odkładać na marzenia

Czyli podróże. O tym, jak nagle uświadomiłam sobie taką potrzebę i możliwość i jak wiele to zmieniło, pisałam tutaj. Zasoby na koncie oszczędnościowym rosną i w tym roku stać nas było na wakacje, choć musieliśmy mocno zweryfikować założenia. Nie były to, niestety Malediwy, a „zaledwie” Egipt, ale przy pięcioosobowej rodzinie to i tak osiągnięcie 🙂  Cel więc można uznać za osiągnięty. Oszczędzanie stało się nawykiem. Odłożenie choćby 200 zł w miesiącu na konto oszczędnościowe stało się koniecznością, a nawet oczywistością. Po drodze jednak pojawiły się pewne turbulencje. Otóż, mimo wentylu bezpieczeństwa, jaki dawały mi oszczędności, zaczęłam czuć się źle.

Ciągle myślałam o pieniądzach

Kiedy założyłam, ze powinnam odłożyć określoną kwotę, a to się nie udawało, wpadałam w chandrę. Serio. Oszczędzanie już nie dawało mi poczucia bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie, wciąż wydawało mi się, że nasze oszczędności są zbyt niskie. Powinno być więcej. Chodziłam smutna i zestresowana. Kiedyś porozmawiałam o tym z K. I zdziwiłam go niepomiernie, mówiąc, że martwi mnie nasza sytuacja finansowa.

– Przecież nie jest tak źle – zaoponował – Moim zdaniem trochę przesadzasz. Ja mam dochody z kilku źródeł. Ty obecnie nieco niższe, ale przecież jesteś w ciąży. W moim odczuciu jest raczej stabilnie…

– To dlaczego nie stać mnie na tak wiele rzeczy? Nie mam w co się ubrać. NAPRAWDĘ nie mam. Nie chodzę do kosmetyczki. Nie pamiętam już, kiedy byłam u fryzjera. Chciałabym kupić aparat fotograficzny dla Tygryska… ech! – machnęłam ręką i zamilkłam. On też milczał, myślałam, że koncentruje się na drodze i o moim zmartwieniu już zapomniał, ale po chwili odezwał się.

– Kochanie, a ile odłożyłaś w tym miesiącu na konto oszczędnościowe? – wymieniłam kwotę – Hmm… No to może lepiej odłożyć o te 200 zł mniej, a w zamian kupić sobie coś, co potrzebujesz?

– Wiesz… no… w zasadzie…

Zrozumiałam wtedy, że popadłam w przesadę. Odmawiałam sobie rzeczy wręcz potrzebnych. No bo, powiedzmy sobie szczerze, ale nowa kiecka i fryzjer, to akurat ważne kobiece potrzeby ;). Zapomniałam o tym, że w życiu najważniejsze jest… życie właśnie. A w życiu liczą się też przyjemności, a nie tylko wyrzeczenia. Może te pierwsze nawet bardziej. A ze wszystkiego, najważniejszy jest umiar. Dziękuję, kochanie, że mi to uświadomiłeś. Dziś mamy „jakieś tam” oszczędności, ale też większą satysfakcję i przyjemność. Już nie dam się zwariować. Teraz dla odmiany popracuję nad swoją skłonnością do popadania w przesadę.


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂