Zaznacz stronę

To mamy nie ma w domu? Może pojadę do ciebie? Dobre placuszki smażę. Takie z rodzynkami. A ty masz ładne kolana. Poczekaj tutaj. Za chwilę wrócę, a potem pojedziemy do ciebie.
Miałam 13 lat. On był konduktorem.

1993. Parne lato. Trzynastoletnia ja.

Nie po raz pierwszy jadę z Jeleniej Góry od taty. Wracam do pustego domu. Mama z ojczymem mają wrócić nazajutrz. Krótka spódniczka, ale nie żadna wyzywająca miniówa. Wygląd trzynastolatki tamtych czasów: bez makijażu, obcasów. Dziecko. W pociągu raczej pustki. Do mojego przedziału zagląda konduktor. Sprawdza bilet i idzie dalej. Po kilku chwilach jednak wraca. Zatroskany. Że tak samotnie tu siedzę. Zaprasza do swojego przedziału w pierwszej klasie. Tam będzie bezpieczniej. Wierzę mu. Przecież to konduktor. Sprawdza bilety. Nosi mundur. W pracy jest. Szybko wyprowadza mnie z błędu. A w zasadzie, z tego błędu wyprowadzi mnie jego dłoń na moim kolanie. Nie pamiętam już całej treści naszej rozmowy. Naiwna ja z epoki sprzed internetu musiałam mu powiedzieć, że najbliższą noc miałam spędzić sama. Dłoń na kolanie i placuszki rodzynkami, obleśny uśmiech ostrzegły mnie. Uświadomiły, że jednak nie jestem bezpieczna. Na szczęście pociąg jest osobowy i często staje na stacjach. Na szczęście kierownik pociągu ma obowiązki. Nie może tak od razu wybiec i podążyć za uciekającą mu nastolatką. Przez tylną szybę autobusu widzę, jak wychodzi przed budynek dworca i rozgląda się uważnie. Ulgę jednak odczuwam dopiero w domu. To wówczas pierwszy raz poczułam, że było blisko. Nie ostatni.

                                                                 ***
1996. Wakacje po pierwszej klasie ogólniaka.

Dwie rozbawione szesnastolatki planują kolejny beztroski wieczór. Wystawiam głowę przez drzwi i wołam.

– Mamo, jedziemy na balety do Zawady. Wrócę jutro. Mówiłam ci…
– Tylko uważajcie na siebie.
– Jasne!

Gdyby wiedziała jak może skończyć się ten wieczór, na pewno zostałybyśmy grzecznie w domu.
Króciutkie szorty z lampasami, świecącymi w dyskotekowym ultrafiolecie, obcisłe bluzki, okulary przeciwsłoneczne podtrzymujące rozjaśnione słońcem kosmyki. I śmiech. Przede wszystkim. Radość. Całą noc spędzimy na tańcu, przenocujemy u koleżanki, a rano autobusem wrócimy do domu. To nie pierwsza nasza taka noc. Jedziemy w miejsce pełne znajomych. Bezpieczne. Do dyskoteki musimy dotrzeć do miejscowości oddalonej o kilka kilometrów od Zielonej Góry. Spacerem idziemy przez deptak w stronę pętli autobusowej przy dworcu PKP. Przy jednej z modnych w tym czasie młodzieżowych knajpek, inne rozbawione towarzystwo. Wśród nich znajomy z mojej klasy z ogólniaka. Żaden tam przyjaciel, czy nawet dobry kolega, ale z tej samej klasy przecież. Grupka chłopaków nieco starszych od nas, kilka dziewczyn. Dwa albo trzy samochody. Nie znamy się. Jest tylko ten jeden punkt wspólny – Mariusz. Wystarczy, by poczuć się bezpiecznie. Chwila rozmowy. A dokąd jedziecie dziewczyny? A na balety do Zawady. A to może my was podwieziemy. No nie wiem, za dziesięć minut mamy autobus… Dajcie spokój, przecież za dziesięć minut będziecie już na miejscu. Może my też tam na piwo wejdziemy. No to ok. Wsiadamy. Siedzimy obie z tyłu. Obok kierowcy, jego kolega. Nie znam ich, ale przecież to koledzy Mariusza.
Po kilku minutach orientujemy się, że jedziemy w jakieś zupełnie inne miejsce. Dom w środku lasu. O co chodzi? Jeden wysiada. Drugi tłumaczy, że weźmiemy jeszcze jednego kolegę. Trzech na dwie. Zaczynamy się czuć niezręcznie. Po paru chwilach chłopak wraca. Sam. Wsiada do auta, odjeżdżają kawałek.

– No to jak dziewczyny? Zabawimy się trochę?
– Nie zamierzamy się z wami bawić. Mieliście nas zawieźć w konkretne miejsce.
– Oj, nie bądźcie drętwe dziewczyny. Chociaż mała minetka – obleśne uśmiechy, pewne siebie gęby.
– Nic z tego!
– Oj, jednak jesteście drętwe. – w jego pozornie rozbawionym głosie, pobrzmiewa teraz groźba.

Kątem oka wyłapuję gest D. Pokazuje mi, że zaraz mamy wysiąść z samochodu. Obie naraz. Raz. Dwa. Trzy. Wyskakujemy. Odbiegamy od samochodu. Ona jednak nie może sobie darować. Odwraca się i krzyczy w ich kierunku:
– Sami jesteście drętwi! Drętwe chuje! – po czym szybko odwraca się i biegnie prosto w las, bo samochód z piskiem opon rusza na nami, a zza szyby widzimy rozwścieczone miny kierowcy i jego kompana. Biegniemy na oślep. Przez krzaki. Przez wertepy. D. gubi okulary. Nogi kaleczymy o wystające gałęzie. Nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, ale biegniemy. W końcu docieramy do drogi. Idziemy poboczem, ale uskakujemy w panice na dźwięk każdego nadjeżdżającego auta. Na szczęście naszych prześladowców już nie spotykamy.

Kiedy piszę te słowa, za ścianą śpi moja mała córeczka. Czy jej też się uda kiedyś uciec?

Zdjęcie wykonała cudowna i utalentowana Katarzyna Leszczewicz, czyli Craftoholiczka :)

Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂