Zaznacz stronę

Będzie bardzo osobiście, momentami wręcz ekshibicjonistyczne, ale mam w tym cel. Chcę Wam na własnym przykładzie pokazać, jak bardzo może zmienić się człowiek. W jaki sposób codziennie stwarza się na nowo. I sięga po szczęście. Jeśli chociaż jeden z Was po lekturze znajdzie w sobie inspirację i siłę, by zmienić choć jedną drobną rzecz, dzięki której będzie bardziej szczęśliwy, to uważam, że warto poświęcić skrawek prywatności.

Zostałam stworzona i wychowana przez ludzi.

Z całym ich pięknem, ale też słabościami. Jak każdy z Was. I podobnie jak Wy, przez długie lata dzieciństwa i młodości, karmiona byłam momentami trudno-strawną papką zachowań, doświadczeń i emocji dorosłych, która do dziś odbija mi się czkawką. Nie mam do nich żalu, ani pretensji, bo wiem, że nie są bogami. Przecież nawet bogowie mają słabości, więc czego oczekiwać od człowieka? Nawet ci, którzy kochali mnie najbardziej, dali mi kilka „darów”, które zamiast wzmocnić – osłabiły mnie. Podkopały wiarę w siebie.

Czasem czynili to w dobrej wierze, na przykład chwaląc. Dziś przekonuję się, że nawet pochwały mogą wyrządzać zło. Mówiono na przykład: „Asia to humanistka. Zupełnie nie ma głowy do przedmiotów ścisłych.” Mówiono mi też: „jesteś zdolna, ale leniwa”. Wiem, tak myśleli. Kiedyś nie było portali psychologicznych dla rodziców i dziadków. A ja rozwiązywałam zadania na szóstkę na klasówkach z matmy, ale nigdy szóstki nie dostałam, bo w tych prostszych popełniałam błędy. Przecież zupełnie nie miałam do tego głowy. Mimo, że mama fortunę traciła na korki z matmy dla mnie 🙂

Czasem „dar” wynikał z bezsilności dorosłego.

Z braku argumentów. Przecież każdy z nas tak miewa. Nawet często. Moja mama sięgała po argument ostateczny „bo wyślę cię do ojca”. Moi rodzice byli po rozwodzie. I dla jasności: mojego Tatę bardzo kochałam i kocham, ale strach przed rozstaniem z mamą był tak wielki, że gotowa byłam zrobić wszystko, gdy sięgała po walizkę. Dziś, sama będąc matką, jestem w stanie wyobrazić sobie powody, dla których to czyniła. Jednak z lękiem przed odrzuceniem walczę do tej pory. Wiecie, że jeszcze parę lat temu, każda kłótnia z K. oznaczała dla mnie rozstanie? Bo już nie kocha, bo do siebie nie pasujemy… Strach przed odrzuceniem nie pozwalał dostrzec najoczywistszej prawdy: że ludzie czasem się kłócą. O tak! Te dary miały na mnie wielki wpływ. Wpływ, z którego właśnie się wyzwalam.

Na szczęście, wśród tych darów z dziecięcych lat jest też kilka takich, dzięki którym dziś potrafię rozwiązywać problemy. Nawet te obrosłe bluszczem. (I perzem! Najgorszym z ogrodowych chwastów! Coś o nim wiem :)) Wyrównało się więc i suma sumarum jestem im wdzięczna. Za wszystko, co robili w dobrej wierze. A najbardziej za to, że jestem wojowniczką. Innymi słowy: potrafię walczyć.

Bo wygrana walka wzmacnia!

I przybliża do szczęścia. Pod warunkiem, że nie walczysz z wiatrakami. I że dokładnie sprecyzujesz wroga. Wroga w sobie. Tego, który podkopuje wiarę w siebie, zatrzymuje w drodze do celu, sprawia, że dopadają lęki albo odsuwa od przeżywania głębokiej miłości. Odsuwa od szczęścia.
Wiesz, co jest wiatrakiem? Próba zmiany drugiego człowieka. Nie masz takiej mocy. I nie jego cechy są twoim wrogiem, ale twoje. Bo to one nie pozwalają ci go zaakceptować. Albo od niego odejść. Albo po prostu olać. Więc znajdź w sobie to, co naprawdę ci przeszkadza. Co od lat gryzie jak upierdliwy robal albo uwiera niczym kamol w bucie. Dopiero wtedy stopy przestaną boleć i krwawić. Kiedy ściągniesz ten cholerny but i wywalisz z niego kamienie.

Ten robal, ten kamień to twój wróg.

Choć może to trącić banałem, to szukając go, niemal zawsze cofniesz się w czasie tak bardzo, że zobaczysz w lustrze dziewczynkę z kiteczkami albo urwiska o podrapanych kolanach.
Dorastałaś przecież, jak każdy młody człowiek, który kisi się wśród przeżyć, kompleksów i lęków dorosłych. Przeżyłaś. Dorosłeś. Jak ja przeżyłam i dorosłam. Ale możesz nigdy nie dojrzeć. Jak wielu z nas. Być może jak większość z nas.

Bo na jakimś etapie czegoś nam zabrakło.

Tak to tłumaczy współczesna psychologia. Jeśli nie dostaniemy bezwarunkowej miłości jako dziecko, trudno nam będzie uwierzyć w nią w życiu nastoletnim i dorosłym, a co za tym idzie, budować stabilne związki, a nawet dawać miłość własnym dzieciom. Gdy zabraknie akceptacji, wiary w nasze możliwości w wieku dziecięcym, zmagać się będziemy z niskim poczuciem własnej wartości. Gdy przyjdziesz do rodzica z naprawdę ważnym wyznaniem (Mamo, byłam molestowana przez wujka), a on nie uwierzy, zlekceważy albo wręcz zezłości się… Ta krzywda może ciągnąć się za tobą przez całe życie. Dopóki sama nie zaopiekujesz się skrzywdzonym dzieckiem w sobie.

Może narodzić się frustracja.

Agresja. Z upokorzenia i odrzucenia powstają agresorzy, dyktatorzy. Na co dzień – po prostu frustraci. Znacie ich. To ten wiecznie skrzywiony sąsiad, który fuka w odpowiedzi na „dzień dobry”. To wyżywająca się szefowa, bijący mąż, pijący ojciec, wrzeszcząca matka. To siostra popadająca w depresję i koleżanka, która w pracy bezustannie popełnia pomyłki, a potem płacze w toalecie. Nie może się skoncentrować, bo jakiś chochlik powtarza jej: jesteś beznadziejna, nic nie potrafisz! To może być przyjaciółka, która okazuje lekceważenie albo babcia mówiąca „nikomu już nie jestem potrzebna, idźcie sobie, nie przychodźcie do mnie, nie traćcie czasu”, a potem z żalem oglądająca zdjęcia z czasów, gdy ona była młoda, dzieci małe i wszystkich miała przy sobie. Znam też pewną kochającą i pełną ciepła matkę, która nie potrafi zdobyć się na sformułowanie pretensji (pewnie czasem słusznych) wobec swoich dzieci, więc się na nie obraża. A moja osobista babunia oczekiwała, że się domyślimy jej potrzeb. Wiecie, kiedyś dziewczynki wychowywano nie po to, by potrafiły określać czego chcą i potrzebują, a jeszcze tym bardziej, żeby o tym mówić. Brzmi przerażająco, nieprawdaż? A jednak, zdecydowana większość z nas ma w sobie coś takiego, co każdego dnia staje na drodze do poczucia szczęścia. Bo szczęście to nie jakiś magiczny punkt na mapie życia.

Szczęście to stan, który sami w sobie potrafimy zbudować.

Niezależny od innych ludzi, pieniędzy, posiadanych przedmiotów. Nie oszukujmy się: nie do osiągnięcia jest stan, w którym mamy wystarczającą na wszystko ilość pieniędzy, czasu i do tego samych fajnych ludzi wokół. Można jednak osiągnąć stan znacznie lepszy. Taki, kiedy nauczymy się wybierać najważniejsze cele, na jakie przeznaczymy pieniądze. Olewać maruderów. Omijać tych, którzy mogą nas skrzywdzić. Nabierzemy odporności. Ale najpierw wywalimy z butów wszystkie kamienie. Czasem trudno osiągnąć to samodzielnie. Pomagają książki, rozmowy z bliskimi, ale i to bywa mało. Wtedy warto zrobić coś więcej.

Ja poszłam do terapeuty.

I chodzę nadal. Nie jestem nienormalna. Nie bardziej niż większość otaczającego mnie tłumu. Od roku jednak chodzę na terapię. Bo wolę rozwiązywać problemy niż zamiatać je pod dywan i udawać, że jest wspaniale. A zanim poszłam , przez całe lata bywało naprawdę ciężko – poranki, kiedy z trudem zwlekałam się z łóżka. Frustrujące dnie i dołujące wieczory. Nawracające chandry, a nawet depresja pełną gębą. Szczęście? Zapomnij! W końcu postanowiłam coś zmienić. Trwale zmienić. Raz na zawsze. Szybko minął ten rok. Trudny rok, bo życie nie zawisło na kołku, w oczekiwaniu aż załatwię wszystkie sprawy na mieście. Zaszłam w niechcianą ciążę. Zapisałam się na studia. Zachorowała Babunia. Studiowałam. Umarła Babunia. Urodził się Bzyczek. Czułam się słabo i źle. Przeżyłam wyrzutu sumienia, że mogłam nie chcieć tak cudownego dziecka, choć było wtedy zygotą. Przeżyłam wyrzuty sumienia, że męczyłam babcię rehabilitacją, podczas gdy ona miała raka. Spędziłam męczące lato. I cały czas pracowałam nad sobą. Cały czas myślałam, przetwarzałam, co dwa tygodnie (czasem rzadziej), chodząc do psychologa. I wiecie co? Widzę efekty. CZUJĘ EFEKTY! Każdego dnia. Mimo naprawdę trudnego czasu, czuję się coraz szczęśliwsza.

To proces. Dojrzewanie. Rozwój.

Zmiany niełatwo zacząć, ale potem jeszcze trudniej zrezygnować. Bo dają satysfakcję, a co najważniejsze – prawdziwe szczęście. Nie na skradzione życiu chwile, ale na stałe. Dlatego na terapię chodzę nadal. I organizuję sobie życie na nowo. Bez rewolucji i dramatów, ale z większą znajomością samej siebie. I swoich potrzeb. I z szacunkiem dla potrzeb moich bliskich. I wiecie co?
Łatwiej rano wstać. Łatwiej robić plany, które udaje się ZREALIZOWAĆ. I popychać sprawy do przodu. Gdyby nie terapia, nie powstałby ten blog, choć o jego założeniu myślałam od lat.
Jest coraz piękniej!

Stylizacja i fotografia: Katarzyna Leszczewicz


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂