Zaznacz stronę
Z moim K. (skrót od „kochanie”) tak już mamy, że w wielu sprawach się zgadzamy, ale jeśli nie, to już na całego. I tak właśnie jest z tym rozmiarem. K. uważa, że rozmiar ma znaczenie. Ja raczej wolę mniejszy, ale obdarzony sprytem. On więc jęczy, że woli duży, a ja cieszę się tym, co mam 🙂 Bo wiecie, my mamy dwa…

…tylko jeden rzadko używany.

Dom, oczywiście! Nie wiem, o czym pomyśleliście, świntuchy, ale ja naprawdę miałam na myśli przestrzeń mieszkalną. No tak, to teraz będzie, że nie tylko perfidna nabieraczka, wyzywająca Czytelników, ale jeszcze burżujka i chwalipięta. Poczekajcie, zanim pójdziecie! Pomyślcie o tym kredycie, co się rozgościł na hipotece! Już lepiej? No, to do brzegu!

Mamy dom i mieszkanie.

Mieszkanie w mieście – komunalne wykupione za życia dziadków. Jedyny dla mnie dom rodzinny i najpiękniejsza pamiątka. Dom zaś to prezent od teściów. Prezent wybudowany przez niemieckiego właściciela na kilka chwil przed wybuchem IIWŚ i nigdy nie wykończony, choć przez kilkadziesiąt lat po wojnie mieszkała w nim polska rodzina. W stanie… powiedzmy sobie szczerze: rudera, ale o pięknych, zdrowych, klinkierowych murach i solidnym dachu. I pięknie położona: na skraju wsi, wśród łąk i pól. Będąc tam, ma się tak niesamowite poczucie przestrzeni i spokoju, że zakochałam się z miejsca. Dom wraz z miłością wziął od nas całe lata ciężkiej pracy, sporo pomysłów, zapału i gotówki z kredytu, ale dziś jest piękny, choć detale do wykończenia mu pozostały. Jest dom. Jest ogród. Cieszymy się nimi latem. Tylko czy tak do końca cieszymy?

Lato to dla mnie czas sprzątania

Albo bałaganu i zarośniętych grządek. A mamy troje małych dzieci! I mnóstwo przedmiotów, które sukcesywnie staramy się wyrzucać, ale nie wszystkie się dają. Niby te 200 m to nie jest tak dużo, ale jednak… Dobrze chociaż, że na co dzień korzystamy z połowy. Porządki dzielimy na trzy strefy. Zanim dojadę mopem do końca salonu, dzieciaki zdążą już zrobić bajzel w sypialni. Nie miewam już latem tych rozkosznych momentów posiadania w całości posprzątanego domu. A w dodatku przestrzeń rozplanowana przed erą „dzieciatą” przystosowana jest raczej dla pary: czterdziestometrowy salon, przeszło piętnastometrowa kuchnia z dwojgiem drzwi, korytarz, przedpokój, dość duża łazienka i… jedna sypialnia. Na górze są pokoje dla gości, bo to agroturystyka. Gnieciemy się więc w jednym pokoju, a ja klnę pod nosem przez całe lato, rzadkie wolne chwile przeznaczając na walkę z wiatrakami… ups, przepraszam – chwastami. W sumie na jedno wychodzi. Po wakacjach jestem tak zmęczona, że dochodzę do siebie przez kolejne dwa miesiące.

W mieście mamy niespełna 60m kw

A na tym trzy pokoje. I ja je wolę, choć zdaję sobie sprawę, że już za parę lat będzie dużo za małe, bo trzy maluchy w jednym pokoju to radość, ale troje nastolatków, to raczej permanentna wojna. Ale póki co… Cisnę Ka. Cisnę, bo K. ma fajne pomysły i iskrę w łapach. Czasem ma tej iskry dość, bo zmęczony jest ciśnięciem, więc na chwilę mu odpuszczam, a potem znów dociskam. A sama godzinami szukam pomysłów. Wszystko po to, żeby nasze zielonogórskie mieszkanko jak najzmyślniej urządzić. Żeby pomieścić wszystko, włącznie z naszym temperamentem. I to mieszkanko ma zmyślnie zabudowaną kuchnię, w której mieści się mnóstwo sprzętów, ze zmywarką na czele. I sypialnię z zabudową, w której jeszcze niedawno mieściła się garderoba dwojga dorosłych i dwójki dzieci. I łazienkę z pralko-suszarką. I pokój dzienny z regałem-biblioteczką na całą ścianę, wygodnym narożnikiem i biurkiem-sekretarzykiem. A teraz jeszcze powstaje (przy użyciu pomysłów i obdarzonych iskrą rąk Ukochanego) pokój dziecięcy z antresolą do zabawy i piętrowym łóżkiem dla starszaków. I to taki pokój, jakiego w wielkich domach nie widziałam: z huśtawką, sznurkową ścianką-drabinką do wspinaczki, linami do wspinania i huśtania. Na wypasie. A takie w miarę staranne (bez odsuwania szafek i mycia okien!) sprzątanie całego mieszkania zajmuje jedno popołudnie! I to cudnie zagospodarowane mieszkanko mój mąż nazywa KLITKĄ! Aż mnie zatyka!
– %$^@&^()()_)&%!!! – odpowiadam mu czasem w myślach. Bo to nie rozmiar ma znaczenie, tylko wykorzystanie przestrzeni!

Wiemy już, że czekają nas zmiany

Ukochany wiejski Dom trzeba będzie poświęcić dla większego lokum w mieście. Albo pod miastem. Jeszcze nie wiemy, czy będzie to też dom, czy raczej mieszkanie, ale już potrafimy się posprzeczać (leciutko) o metraż. Dla mnie optimum to 80 metrów. Setka to maks. Dla K. od setki się zaczyna.

– Setkę to ja zaraz wypiję, żeby cię nie udusić. – warczę
– Nie możesz. Karmisz. – przypomina z pogodnym uśmiechem.
– Cholera! – uświadamiam sobie i łagodnieję z braku wyjścia.

To już wiecie, że rozmiar ma znaczenie

Ideą małych mieszkań zaraził mnie pewien człowiek. Przeprowadzałam z nim wywiad na temat domków na drzewie. I okazało się, że przemiły i rozmowny facet ma pozytywnego szpryngla (nie pytajcie co to szpryngiel, właśnie go sobie wymyśliłam, a może gdzieś słyszałam i teraz się przypałętał :)) na punkcie przestrzeni mieszkalnej. On właśnie uświadomił mi, że mniejsza przestrzeń może się równać większej wolności. Bo szybciej posprzątasz, szybciej spłacisz kredyt, a wolne środki przeznaczysz… na prawdziwe życie. To jest taki mieszkaniowy minimalizm, który trafił we mnie i do mnie i bardzo mi pasuje. Bo dom, czy mieszkanie to azyl, do którego się wraca żeby odpocząć, a nie miejsce życia. Nie potrzebuję wielkiej przestrzeni do życia, bo moją przestrzenią do życia jest świat. A w mikroskali miasto, a nawet osiedlowy plac zabaw i park. Nie żyję przecież po to, żeby sprzątać i spłacać kredyt, a po południu padać ze zmęczenia na pysk, czyli na kanapę przed telewizorem. No dobra, może na razie faktycznie trochę tak żyję, ale z całych sił staram się ten stan zmienić.

Znajomi z synem przez lata mieszkali w kawalerce

Zdziwiłam się, gdy o tym usłyszałam. Obydwoje prowadzą niewielkie ale nieźle prosperujące biznesy. Podróżują. Dokształcają się. Na obiady chadzają do restauracji. Aktywni. Zadbani. Oni w kawalerce? Zapytałam. Usłyszałam, że owszem, choć mają dwie działki i nawet zamierzali się budować, ale… dobrze im w tej kawalerce. Spędzają czas razem, a nie każdy w swoim pokoju, zaś po południu nie tkwią w czterech ścianach, tylko wybywają. Na miasto, za miasto, czasem do znajomych. Żyją. Tylko z seksem musieli poczekać aż młody zaśnie 🙂 Aż zapiałam z zachwytu i olśnienia. To jest to! Życie jest poza domem. Wśród ludzi i krajobrazów. Nawet w lesie. Po raz kolejny zrozumiałam właśnie wtedy, że dom to miejsce, do którego się wraca, żeby zjeść i spać!

Oni w końcu kupili dom, kiedy dziecko mocno im dorosło i zaczęło marudzić o własny pokój. Śmiałam się, bo przez pierwsze tygodnie i tak siedzieli wszyscy w jednym pokoju, tak byli przyzwyczajeni do bycia razem. I to było cudne. Naprawdę wolę takie życie i bycie od tyrania całymi dniami, padania na kanapę i wyganiania dzieci „do siebie, bo mamusia i tatuś są zmęczeni”, a w sobotę wylizywania kilkudziesięciu metrów kwadratowych podłóg (może jeszcze ze schodami!?!). Sprzątanie odbieram bardziej jako konieczność, niż hobby.

A wy, moi drodzy? Czy dla Was rozmiar ma znaczenie? Jaki wolicie? 🙂

Fot. Nieoceniona i utalentowana Katarzyna Leszczewicz 🙂


Udało Ci się dobrnąć do końca! Czyli nie było tak źle? Mam nadzieję, że podobał Ci się post, który dla Ciebie napisałam. Jeśli tak, będzie mi miło, jeśli pozostawisz mi kawałek siebie na pamiątkę 🙂

Możesz to zrobić na kilka sposobów:

  • Zostaw, proszę komentarz. Chętnie poznam Twoje myśli po przeczytaniu posta.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki czemu będziesz zawsze wiedzieć, co się u Novelki dzieje.
  • Tekstem możesz podzielić się ze znajomymi. Śmiało, nie krępuj się! Ja się naprawdę nie obrażę 🙂